Trzy lata temu odszedł od nas znakomity wychowawca młodzieży, twórca klubu MKS-MDK Karkonosze. Nestor jeleniogórskiej koszykówki, Marian Koczwara. Zainicjował tą dyscyplinę w naszym mieście, jeszcze w latach 40-tych ubiegłego stulecia. Był wieloletnim dyrektorem Młodzieżowego Domu Kultury w Jeleniej Górze, zawsze zachęcał młodzież do uprawiania sportu.
Pan Marian, był niezwykle lubiany przez dzieci i młodzież. Treningi z Nim były samą przyjemnością. Jego najwybitniejszym wychowankiem jest Janusz Wichowski, wicemistrz Europy, który w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego, o swoim trenerze wypowiadał się w samych superlatywach.
W 1984 roku w uznaniu wielkich zasług Marian Koczwara otrzymał prestiżową Nagrodę im. Jędrzeja Śniadeckiego, przyznawaną corocznie jednej osobie w Polsce za wybitne osiągnięcia w sporcie. Rada Państwa przyznała Mu także Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia.
Spod Jego opieki wyszło wielu znakomitych graczy, m.in. Roman Misiewicz, Marek Juszczyński, Grzegorze Kiliszek, Wojciech Popowski, Zdzisław Syrca, Ryszard i Henryk Rekiel, Roman Sikora, Zdzisław Mikuliszyn i wielu innych.
Jego wychowankami są także znani trenerzy: Mirosław Trześniewski, Eugeniusz i Rafał Sroka, Ireneusz Taraszkiewicz, a także wieloletni trener MKS MDK Karkonosze, Jerzy Gadzimski, który wspomina Mariana Koczwarę:
„Człowiek-dusza, człowiek-serce. Lata spędzone z szefem, jak go nazywaliśmy, wspominam bardzo mile i z uśmiechem na ustach. Dzięki Niemu, wszystko się zaczęło, potrafił, jak nikt inny zarażać miłością do koszykówki.”
Ten wspaniały, serdeczny człowiek, któremu jeleniogórskie środowisko sportowe zawdzięcza tak wiele, odszedł od nas w wieku 85 lat.
Osoby związane z basketem i nie tylko, powód do smutku mieli także w kwietniu tego roku, kiedy doszło do śmiertelnego wypadku, z udziałem Grzegorza Grygorcewicza.
Grzesiu, był wychowankiem Sudetów Jelenia Góra. Ze względu na studia opuścił stolicę Karkonoszy. Ostatnio występował w Leasingu Siechnice. Jak mówią o nim przyjaciele, to był wyjątkowy chłopak. Inteligentny, bardzo zdolny, koleżeński i zawsze uśmiechnięty.
Miał zaledwie 23 lata.
W lipcu minęło sześć lat od śmierci Mariana Południkiewicza. Lekarza sportowego, którego w Jeleniej Górze pamiętają wszyscy sportowcy, kibice, osoby związane ze sportem.
Dla Niego pacjent był cierpiącym człowiekiem, a nie zwykłym przypadkiem chorobowym. Życzliwy i miły człowiek. Wspaniały lekarz z powołaniem, zawsze gotów pomagać innym.
Marian Południkiewicz wraz z synem Bartkiem zginęli w wypadku samochodowym pod Bolkowem. W chwili śmierci miał 51 lat.
Piotr Morawski zginął w kwietniu tego roku. Był jednym z najbardziej utytułowanych polskich himalaistów. 14 stycznia 2005 roku razem z Włochem Simone Moro, jako pierwsi himalaiści w historii, zdobyli zimą ośmiotysięcznik Shisha Pangma.
Do tragedii doszło w Himalajach podczas wyprawy aklimatyzacyjnej. Celem wspinaczki był ośmiotysięcznik Dhaulagiri. Poniżej pierwszego obozu, na wysokości około 5500 metrów Morawski ześlizgnął się w szczelinę. Urazy doznane podczas upadku okazały się śmiertelne. Miał 33 lata.
Piotr zdobył 6 ośmiotysięczników. Od 2007 roku pełnił funkcję wiceprezesa Polskiego Związku Alpinizmu, a od lutego 2009 był przewodniczącym Komisji Bezpieczeństwa PZA.
Piotr dał się poznać w górach jako wspaniały przyjaciel.
Był gotowy sam ryzykować swoje życie by pomóc drugiemu człowiekowi. W 2006 roku wraz z Piotrem Pustelnikiem po przejściu przez szczyt wschodni góry Annapurna (8010 m n.p.m.) zatrzymali się, bo podjęli decyzję o ratowaniu życia tybetańskiego himalaisty Lou Tse, który na wysokości utracił wzrok.
W tym samym roku na wysokości 7200 m n.p.m.. na przełęczy Broad Peak, polska ekipa himalaistów napotkała bardzo osłabionego, w stanie deterioracji wysokościowej, Austriaka. To Piotr sprowadził go wtedy do obozu.
Odszedł od nas wspaniały człowiek, pełen pasji, entuzjazmu i poczucia humoru, oddany kolega i niezawodny przyjaciel – mówili po śmierci jego towarzysze.
Piotr uwielbiał Karpacz, starał się być na wszystkich wrześniowych spotkaniach himalaistów, nawet wtedy gdy przygotowywał się do wypraw – zjawiał się na parę godzin. W mieście pod Śnieżką zdążył zostawić swój ślad. Odcisk jego buta wyprawowego znajduje się na Skwerze Zdobywców przed Urzędem Miasta.
W 2006 roku w Jeleniej Górze zmarł Marek Skrobot, jeden z najlepszych polskich pilotów rajdowych lat 90-tych, zwycięzca Rajdu Karkonoskiego 1991 i 93, Rajdu Warszawskiego 98. Marek startował z Piotrem Kozłowieckim, Pawłem Buziukiem, Mariuszem Ficoniem, Cezarym Fuchsem, Markiem Gieruszczakiem.
Jak opowiada o nim kolega z prawego fotela: Łukasz Włoch:
„Marek Skrobot, Wielki "mały" pilot, człowiek na którego prace patrzyłem z podziwem. Zawsze skromny, uśmiechnięty, przyjaźnie nastawiony do ludzi. Kochał rajdy, opowiadał o nich z pasja i błyskiem w oczach. Nie raz dawał mi drobne rajdowe wskazówki. Był instruktorem nauki jazdy, może to powodowało, że z łatwością nawiązywał kontakt z młodymi ludźmi. Pełny energii, a zarazem nie opisanej cierpliwości do kursantów. "Robocik", jak nazywali go przyjaciele przemieszczał się ulicami Jeleniej Góry w seledynowym maluszku z L na dachu, ale ja wolałem oglądać go podczas prób sportowych szczególnie w rajdzie Karkonoskim 93, którego został zwycięzcą. Gdy wysiadał ze swojej toyoty, miał taka sama minę, jak po kolejnej lekcji udzielonej przyszłemu kierowcy. Zawsze po prawej, zawsze z boku w cieniu kierowcy, zawsze z ciepłym uśmiechem..”
Marek zmarł nagle, w wieku 47 lat.
W zeszłym roku, pierwszego dnia wiosny, w Karpaczu w Białym Jarze zeszła lawina. Największa od wielu lat. Pociągnęła za sobą instuktora, współzałożyciela Szkoły Narciarskiej Supernarty- Szymona Kempisty. Dwa dni później ratownicy znaleźli pod śniegiem ciało Szymona.
W pierwszą rocznicę śmierci, w Karpaczu, by oddać hołd pamięci Szymka, szkoła narciarska Supernarty.pl zorganizowała otwarte zawody na trasie slalomu giganta, które nazwano „I Memoriałem Szymona Kempisty”. Cząstka Szymona jest w każdym z was – mówiła do zawodników mama niezapomnianego narciarza i instruktora.
Szymon należał do ludzi, którzy najlepiej czuli się w górach. Tam spędzał każdą wolną chwilę. Góry, narciarstwo, snowboard, skitouring były całym Jego życiem. Cieszył się wielkim szacunkiem i był kamieniem, a raczej skałą pozytywnej energii. Świetny narciarz i nauczyciel. Oddany do końca swojej pasji.
Ci wszyscy i wielu innych sportowców zamieszkują w naszej pamięci, przysypywani kurzem niepamięci dnia codziennego. Warto jednak pamiętać, że żadna śmierć nie jest bezużyteczna, jeśli poprzedziło ją życie oddane innym, życie w którym szukano sensu i wartości...