Niezbyt liczna publiczność, zebrana na placu po godzinie 22 wzięła udział w widowisku niezwykłym, poruszającym do ostatniego nerwu, spektakl zagarnął uczestników, a tytułowa Arka płynęła niczym po wzburzonym oceanie w tłumie robiącym za rozstępujące się fale. Niestety, sprawdziła się po raz kolejny zasada, że w deszczowy dzień nie ma co liczyć na tłum widzów na jeleniogórskim rynku.
Ta opowieść jest stara jak świat. Wesele i radość i chwilę później najeźdźcy, grabieżcy i ucieczka do lepszego świata. Jej symbolem w spektaklu jest wielki uskrzydlony statek - wielopoziomowa, ruchoma scena, kolejne wcielenia Arki Noego, która gdy przymkniemy powieki może przeobrazić się w łódź uciekającego z Troi Eneasza, Mayflower statek na którym do Ameryki dotarli pierwsi osadnicy, czy mieszkańcy Afryki, którzy na skleconych z byle czego łódkach chcą się dostać na południowe wybrzeża Hiszpanii.
Dla wędrowców jest na przemian domem, świątynią, gdzie każdy zwraca się do swego Boga, miejscem święta, tańca i radości. Lśni metalowymi żaglami, zmienia swój kształt w świetle reflektorów, statek przesuwał się wśród publiczności, by w końcu rozwinąć purpurowe skrzydła i odpłynąć w kierunku ziemi obiecanej.
Arka to jest też przedstawieniem rozplanowanym na ogromną przestrzeń, w której nie tylko poruszają się teatralne machiny, ale i publiczność - ruchomy tłum świadków i uczestników wydarzeń. Jest też miejsce na wykorzystanie ognia i muzyki, a żywiołowość jest niezwykle autentyczna.
Oby w przyszłym roku finał PESTKI był równie udany jak w tym roku i zgromadził więcej widzów. W każdym razie ci, którzy nie przyszli, mają czego żałować.