Uznawali – nie bez racji – że nie ma co dzielić społeczeństwa, które i tak jest zdezintegrowane przez poglądy polityczne i telewizję i lepiej zająć się mieszkańcami w ogóle, niż poszczególnymi ich grupami środowiskowymi. W konsekwencji trudno było o końcowe wnioski.
Sytuacja była analogiczna, jak podczas jednego z warsztatowych spotkań sołtysów sąsiadującej gminy, którzy wspólnie zastanawiali się, jak ma wyglądać przewodnik po ich gminie, który promowałby sprawiedliwe wszystkie sołectwa. Miał być wydany z funduszu sołeckiego.
Gdy spotkanie dobiegało końca i ustalano wspólne wnioski, przyszedł o godzinę spóźniony sołtys ostatniej wsi i stwierdził, że jego wyborcy nie chcą żadnego przewodnika, tylko dach nad przystankiem PKS, bo go jacyś chuligani zerwali. Zawsze wygodniej jest sięgać po wspólne pieniądze, niż ścigać własnych chuliganów, bo przecież żaden importowany chuligan nie przyjechałby, żeby połamać eternit nad przystankiem w sąsiedniej wsi. Ale… to już inna sprawa.