Zdaje się, że po raz pierwszy Polacy masowo oglądali perypetie bohatera-homoseksualisty w roku 1990 w legendarnej operze mydlanej “Dynastia”, gdzie już w pierwszym odcinku Steven Carrington przyznał się do swojej orientacji seksualnej, próbował zaakceptować siebie i zmusić do tego swoją rodzinę, a potem będąc w związku z mężczyzną walczył o prawa rodzicielskie do syna. Dzisiaj sytuacja jest zupełnie inna i nawet te najnowsze krajowe seriale bez geja obejść się nie mogą, a wątki homoseksualne rozwijają się, pogłębiają i stają się rzeczywistością.
Światowa premiera sztuki amerykańskiego dramaturga Terrence'a McNally'ego miała miejsce w czerwcu 2013 w Bucks County Playhouse w Pensylwanii. W roku 2014 spektakl w reż. Sheryl Kaller trafił na Broadway, zyskał uznanie publiczności i krytyków, był nominowany do Drama League Award i nagrody Tony, a odtwórczyni roli matki Tyne Daly zdobyła nominację do Drama League Award, nagrody Drama Desk i Tony.
Dramat Terrence'a McNally'ego rozgrywa się w nowojorskim apartamencie Michaela "Mike'a" Portera (Paweł Ciołkosz bardzo sprawnie prowadzi swojego bohatera), który zajmuje się finansami, i jego partnera - młodego pisarza Willa Ogdena (znakomity Antoni Pawlicki). Poznajemy ich gdy już od kilku lat są szczęśliwym małżeństwem. Wspólnie wychowują siedmioletniego syna Nika (Adam Tomaszewski). Konflikt pojawia się, gdy odwiedza ich Katharine Gerard (brawurowa kreacja Krystyny Jandy), matka Andre, zmarłego przed 15 laty na AIDS kochanka Michaela. Kobieta nie umie uporządkować swojego życia po stracie najpierw syna, a potem męża. Will i Michael muszą więc stawić czoła matce, która nie zaakceptowała homoseksualizmu swojego syna.
“Matki i synowie” to opowieść o samotności, potrzebie bliskości, nierozerwalnie związanej z poczuciem straty. To kolejna próba podjęcia ważnego tematu, o którym ciężko jest rozmawiać. Problem był tylko jeden, jak z taką materią poradzi sobie reżyserka. W przypadku Krystyny Jandy trudność była podwójna, ponieważ była nie tylko reżyserem, ale też grała główną rolę kobiecą. A jest to jedno z najtrudniejszych zadań w teatrze: reżyserować samego siebie. Jednak w tym przypadku Krystyna Janda wyszła zwycięsko z tej próby. A warszawski Teatr Polonia po raz kolejny udowadnia, że teatr powinien być miejscem nie tylko rozrywki, ale i solidnej refleksji.