– Na wszystkie smutki – niedziela na Głównym/ Na oddech krótki – niedziela na Głównym/ Na sypkość uczuć i brak przyjaciela/Niedziela na Głównym, na Głównym niedziela – tak śpiewał Wojciech Młynarski uwieczniając w swoim przeboju sprzed lat warszawski Dworzec Główny, niegdyś centrum życia stolicy, gdzie zbierali się nie tylko podróżni, lecz także miejscowe barwne „szumowiny” warszawskiego półświatka.
A niedziela na Głównym w Jeleniej Górze 23 grudnia 2007? W obszernym i czystym (to zupełnie nie tak jak w raporcie NIK) hollu – cztery osoby. W kasach – trzy panie. Jedna w okienku z informacją. Dalej – pustka, w tym w poczekalni. Czytam regulamin, z którego wynika, że przebywam tam nielegalnie, bo nie zamierzam nigdzie jechać pociągiem. A tylko pasażerowie i osoby im towarzyszące mają prawo tam wejść i usiąść na pustych ławkach. I tylko w godz. 4 – 23. W nocy główny jest zamknięty.
Optymistyczne są plakaty. Przewozy regionalne – dobry wybór: głosi jeden. Drugi zachęca na jazdę pociągiem Intercity do Pragi. Stolica Czech położona jest co prawda około 200 km od Jeleniej Góry, ale – pociągiem będzie trochę dalej. Tym bardziej, że chcąc skorzystać z propozycji jeleniogórskiego głównego, trzeba najpierw dojechać do Warszawy lub Krakowa. Dopiero potem – na podbój hradczańskiego Hradu i Kocoura lub Kalicha. Wstąpił do piekła i po drodze mu było. Tym bardziej, że sama podróż do stolicy to bite osiem godzin w niekoniecznie wygodnym wagonie.
Za plakatem z reklamą wyjazdu do Pragi – pustka. Kiedyś była tam świetlica dworcowa i jeden z nielicznych w mieście telewizorów kolorowych. Program oglądali nie tylko podróżni… Za symboliczne pięć złotych (stare) można było napić się gorącej herbaty. Potem był salon gier i dzieci żebrzące o parę złociszy „na bułkę”, za które rychło oddawały się hazardowej pasji.
Dziś nie ma nic. Podobnie nie ma restauracji dworcowej i dworcowego baru z kluchami leniwymi i gryczaną w sosie. Nawet zapach wywiało. Wywiało też smród po bezdomnych i kiosk ruchu (jest sklepik z prasą przeniesiony w inne miejsce). Śladu nie ma po budkach, gdzie można było kupić sobie tanią książkę, by zabić nudną jazdę.
Pozostał owiany legendą zakład fryzjerski u Pana Kazia, w który strzyże się nie wiem już, które pokolenie jeleniogórzan. Ale już nieczynne, bo w niedzielę fryzjer wcześniej zamyka. Obok fryzjer damski, a w głębi – toalety. Bez babci klozetowej.
Nawet „plim plom” zmienili na bardziej europejskiej „ding dang dong”. Tylko wciąż bezbarwny głos dyżurnej ruchu zapowiada znużenie i bez cienia entuzjazmu, że pociąg osobowy do Ostrowa Wielkopolskiego przez Wałbrzych, Jaworzynę, Wrocław Główny, stoi na peronie drugim. A tam zimny „żółtek”, tyle że pomalowany na czerwono gotowy do odjazdu. Przed podróżnymi, którzy wybiorą docelową stację – około sześciu godzin jazdy…
Przypominam sobie Młynarskiego: – Na niski wskaźnik – niedziela na Głównym/ Na nadmiar wyobraźni – niedziela na Głównym/ Na splin, frustrację i oddech nierówny/ Na Głównym niedziela, niedziela na Głównym./ W taką niedzielę, gdy czegoś się boisz/ Tych słów niewiele ci nerwy ukoi: oto najlepszy jest relaks/ Niedziela na Głównym, na Głównym niedziela…