Urodzony w Anglii Hugh John Lofting zasłynął dzięki serii opowieści o Janie Dolittle, który specjalizuje się w leczeniu zwierząt. W Polsce przygody Doktora Dolittle były znane już od lat 30. XX wieku, a książki o nim wielokrotnie wznawiano. Dolittle występował także pod nazwiskiem „Nieboli”. Weterynarz w swoim fachu nie ma sobie równych, z pacjentami łączy go szczególne porozumienie, rozumie on mowę zwierząt.
Powieść doczekała się wielu ekranizacji (m.in. z czarnoskórym Eddie Murphym w roli tytułowej) oraz adaptacji teatralnych (począwszy od broadwayowskiego musicalu). Jeleniogórski Teatr Animacji zrealizował sceniczną wersję przygód nietypowego weterynarza w planie żywym w 1991 r. Spektakl był reżyserowany wtedy przez Andrzeja Kempę, ówczesnego dyrektora teatru. Wystąpili w nim m.in. Jadwiga i Tadeusz Kutowie, którzy niedługo potem w Michałowicach założyli swój autorski Teatr Nasz.
Tym razem tekst Loftinga wyreżyserował (i znakomicie wywiązał się także ze swego zadania jako autor scenografii) wytrawny czeski teoretyk i praktyk teatru dla dzieci - Libor Štoumpf, niegdyś jako aktor mocno związany z Schwarz Theater Zurich, twórca jedynego w Czechach „teatrzyku na kółkach” Ahoj z Chrudimia, w którym realizuje przedstawienia pacynkowe, a także założyciel prywatnego muzeum czarnego teatru w Chrudim.
Doktor Dolittle (w tej roli Sylwester Kuper) pojawia się w cyrku „Panoptikum”, którego treserką jest przebiegła Madam Sara (Dorota Bąblińska-Korczycka). Weterynarzowi towarzyszą przyjaciele: szczur Piszczyk (Lidia Lisowicz), pies Jip (Rafał Ksiądzyna) i papuga Ara (Radosław Biniek). Od samego początku z sympatią i rozbawieniem wszyscy patrzą na numery cyrkowe (m.in. taniec muszli małży czy grę na kościach gada) oraz prezentowane postacie - nawet jeśli jest to groźny wąż Radosław (Sławomir Mozolewski) czy dwugłowa koza, co sama gra w piłkę. Doktor Dolittle, wspomagany przez swoich przyjaciół, zakłada cyrk i zatrudnia w nim prosiaczka Alfika (Jacek Maksimowicz), jeżozwierza Julio (Sławomir Mozolewski) i małpę Hekubę (Dorota Fluder). Trupa sympatycznego weterynarza odnosi sukces z udziałem zwierząt, bez tresowania, lecz dzięki wykorzystaniu ich wrodzonych zdolności. Bo cyrk doktora Dolittle zasadniczo różni się od innych. Tutaj bawią się wszyscy, zarówno artyści (choćby pirania Dafne), jak i publiczność. Jednocześnie poszczególne postacie są niezwykle wyraziste, zapadają w pamięć najmłodszych widzów i wywołują salwy uzasadnionego śmiechu.
Libor Štoumpf przyzwyczaił już publiczność Zdrojowego Teatru Animacji do efektownych spektakli łączących elementy teatru lalkowego z techniką czarnego teatru, którego twórcą był Ivan Sivinow, zasłużony artysta Bułgarii. Jest to kolejna – po „Piotrusiu i wilku” Sergiusza Prokofiewa (2010) i „Bajkach z Jelonkiem” (2012) - inscenizacja oparta na pewnej wizji plastycznej. Według zamysłu twórcy, „Cyrk Doktora Dolittle” pobudza wyobraźnię najmłodszej widowni na wszelkie możliwe sposoby. Pomagają w tym różnorodne elementy: kolory, ruch, słowo i dźwięk oraz perfekcyjna animacja lalek. Fantastyczne efekty zostały osiągnięte za pomocą fluorescencyjnych komponentów.
Spektakl jest uroczy i zabawny. Wciąga od pierwszych chwil. Jest to super zabawa. Choć „Cyrk Doktora Dolittle” skierowany jest przede wszystkim do młodszych widzów, potrafi zachwycić i tych starszych. Dzieci są zachwycone, a rodziców bawią żarty. Jest tu bowiem wiele dowcipów sytuacyjnych i zabawnych pomysłów inscenizacyjnych. Nie ma zacięcia, dydaktyki czy grożenia paluszkiem, a treść przedstawienia zaszczepia w dziecku miłość do zwierzaków, szlachetność, tolerancję i wrażliwość na krzywdę innych, czyli wartości nie do przecenienia.