W jedną z sobót września Marek Niedźwiecki, Dariusz Kosak i Mateusz Świtak, umówili się na wspólne piwko. Wcześniej zawsze brakowało im czasu, żeby się spotkać i spokojnie porozmawiać.
Każdy z nich w tygodniu dużo pracuje, a weekendy zazwyczaj spędzają z rodzinami. Dlatego termin był najbardziej odpowiedni. Panowie celowo wybrali lokal Street, który zawsze uważali za pub na pewnym poziomie, gdzie nie dochodziło do żadnych rozrób czy przepychania. Tym razem było jednak inaczej.
– Po godzinie czwartej w niedzielę zadecydowaliśmy, że wychodzimy z lokalu póki za rogiem stały jeszcze taksówki, które miały nas poodwozić do domu – mówi Darek Kosak.
Jednak zamiast do domowego zacisza mężczyźni trafili do szpitala, po tym jak brutalnie zostali pobici przez jednego z gości pubu i wygonieni przez ochronę.
Byliśmy już na tarasie przed pubem, wychodziliśmy rzędem jeden za drugim – opowiada Marek Niedźwiecki. – Nagle zauważyłem, że jakiś gość okłada Mateusza. Podejrzewam, że Mateusz przypadkiem się o niego otarł wychodząc. Próbowałem interweniować prosząc żeby przestał i tłumacząc mu, że nie chcemy żadnych problemów. Później wszytko potoczyło się już w kilka sekund.
Marek i Dariusz zastali pobici po twarzy i całym ciele. Pan Marek został kopnięty nogą w oko i rzucony na ziemię, Mateusza skopano po plecach a panu Dariuszowi wymierzono cios pod oko. – Dostałem, zatoczyłem się i upadłem na trawę, po czym ocknąłem się i pobiegłem za kolegą, sprawdzać co mu się stało – relacjonuje. – To było dla nas takie zaskoczenie, że nawet nie wiedzieliśmy co się dzieje, nie mieliśmy czasu na jakąkolwiek reakcję. Nie byliśmy na to przygotowani.
A ochrona przyglądała się całej sprawie i nie zareagowała mimo, że działo się to jeszcze na ich posesji. Na koniec jeden z ochroniarzy powiedział nam, że mamy szczęście, że tylko tak to się skończyło.
Poszkodowani wezwali policję. Trzykrotnie, bo przy pierwszej interwencji policjanci ograniczyli się tylko do rozmowy z ochroniarzami i odjechali. Kolejny radiowóz przejeżdżał natomiast w innej sprawie, więc mężczyźni czekali na trzecią jednostkę policji. Kiedy mężczyźni chcieli wejść z funkcjonariuszami do lokalu, gdzie wszedł ich napastnik, ochrona zamknęła lokal.
– Mamy spisaną z tego zdarzenia notatkę służbową, w której mężczyźni złożyli swoje zeznania – mówi rzecznik jeleniogórskiej policji nadkom. Edyta Bagrowska.
Poszkodowani zgłosili się również do szpitala na obdukcję. Teraz zamierzają skierować sprawę do sądu.
– Ktoś musi za to odpowiedzieć – mówi pan Marek. Nie może być tak, że ochrona, która chronić gości, którzy płacą za wejście do lokalu, popierają bandziorów.
To nie pierwszy przypadek kiedy ochrona pubów nie tylko nie wypełnia swoich obowiązków, ale staje po stronie przestępów i awanturników. Nierzadko bowiem kluby chronione są przez kolegów największych przestępców w mieście.
Jeśli jednak ochrona boi się zainterweniować, lub przymyka oczy na swoich kolegów – bandziorów to jaki jest jej sens? Na takie sytuacje powinni jednak reagować właściciele lokali, bo może się okazać, że poza kolegami ochroniarzy i bandziorami siejącymi grozę, nikt ich pubu już więcej nie odwiedzi.
– Pracowałem kiedyś w ochronie takiego pubu i wiem jak to wygląda – mówi Damian Sarecki z Jeleniej Góry. – Są ludzie, których się po prostu nie rusza, niezależnie od tego co zrobią. Jeśli byśmy się do niech kiedyś rzucili, przy następnej okazji zdemolowaliby z kolegami cały lokal. A czasami są to po prostu jacyś koledzy z siłowni, podwórka, bo i tak bywa.
Personalia bohaterów na ich prośbę zostały zmienione.