Cezary Wiklik wydał kolejną swoją książkę: albumik a zarazem przewodnik: „Wieże, baszty, zaułki: sekrety Jeleniej Góry”. Autor wiedzie czytelnika traktem śródmiejskim, najbardziej popularnym szlakiem wycieczkowych. Starymi ścieżkami go prowadzi, ale z nową jakością. Pozycja jest nowatorska: mnóstwo zdjęć z różnych epok, historia w pigułce, ciekawostki zamiast przynudzania.
To wyjątek wśród przewodników turystycznych, które powstały na przestrzeni ostatnich lat. Ale i ta pozycja, choć cenna, nie wnosi wiele nowego dla tych, którzy chcą w Jeleniej Góry wywieźć coś więcej niż tylko wspomnienie szybkiego spaceru po oklepanej trasie. Ciągle to samo, tak jakby stolica Karkonoszy miała tylko starówkę i jej wycieczkom. A to nieprawda!
Lepsi od Krakowa
Artysta performer i filmowiec Łukasz Skąpski poczuł zachwyt naszym miastem i górami. – Jeszcze tu wrócę – zapowiedział. Pokazuje jednocześnie swoje dzieło: „Przewodnik po Krakowie”. Ale nie po Rynku Głównym, Kazimierzu i Wawelu. To znają wszyscy. Symbole piękne, ale jakże wyświechtane.
Problem w tym, że królewskie miasto, poza wspomnianymi atrybutami swej wielkości, nie ma czym się pochwalić. – Ponad 90 procent Krakowa to betonowe blokowiska! – „odkrywa” wstydliwą prawdę Skąpski. To o nich nakręcił trzy części niekonwencjonalnego przewodnika. Jelenia Góra jest lepsza. Stara substancja miejska „z duszą” to grubo ponad 60 procent stolicy Karkonoszy. Mamy się czym pochwalić!
Stolicę Karkonoszy sprawny i spieszący się turysta obskoczy w 40 minut, ale spacerowicz, który chce posmakować miejskich kolorytów i klimatów, może na to poświęcić jeden dzień. A może więcej? Nie czarujmy się. Jelenia Góra to nie wielka metropolia, na której zwiedzanie trzeba zaplanować – jak w przypadku Paryża czy Barcelony – cały urlop. Jednak, walcząc ze sztampą i standardami, można miastem delektować się dłużej niż na to wskazuje logika.
Kiedy spojrzymy na sylwetę miasta od strony wjazdu od Zgorzelca, widzimy przerażający wpływ ostatnich lat na kształt „bryły” stolicy Karkonoszy. Wstrętne pawilony zakładów tekstylnych, obrzydliwe blokowiska przy ulicy Kopernika, dziury w zabudowie starówki połatane bylejakością budynków o płaskich dachach. To grzechy lat minionych, nie do naprawienia, niestety. Na szczęście gdzieś tam w zakamarkach, na wzgórzach, na których położone jest miasto, czai się prawdziwe piękno. I prosi: odkryj mnie.
Uroczy zakątek
Gmach I Liceum Ogólnokształcącego jest jednym z jeleniogórskich symboli opatrzonych. Mało kto zwraca jednak uwagę na jego otoczenie. Kwartały ulic Uroczej i Bogusławskiego. To właśnie tu wyrosło na początku XX wieku osiedle nawiązujące stylistyką do zabudowy Monachium. Niewysokie domki jednorodzinne i kamieniczki czynszowe. Bruk, po których kiedyś terkotały koła dorożek i przedzierały się stare mercedesy i dekawki, zachowany do dziś.
Uliczce patronował Karl Friedrich Wander, nauczyciel o bardzo lewicowych poglądach urodzony w podjeleniogórskich Karpnikach (Fischbad). Przez swój radykalizm znany był w całych Niemczech. Po wojnie jego nazwisko niewiele mówi przybyszom. Ale słowo „wander” bliskie jest fonetycznie „wunder”, a to znaczy „uroczy”, „cudowny”.
I taka właśnie jest ta uliczka, przy której zatrzymał się czas. Nazwana, nomen omen, Uroczą. W jednym z szeregowych domków mieszkał po 1945 roku Józef Sykulski, autor pierwszego przewodnika po Jeleniej Górze i innych książek poświęconych tematyce regionalnej. – Sykulski był germanożercą, który nawet dał polskie pochodzenie, ze względu na brzmienie nazwiska, jednemu z biskupów – powie Romuald Łuczyński, historyk i autor pasjonującej książki o dziejach rezydencji rodów magnackich w Kotlinie Jeleniogórskiej. Sykulski uczył języka polskiego w pobliskim liceum. Pamiętają go dawni uczniowie szkoły.
Pamiątka z Cervantesa
Obok szeregu domków stoi dziwny pomnik. Dwie figury z kawałków metalu wyglądają w tym historycznym tle dość intrygująco. To monument Don Quijote i Sancho Pansy „dłuta” Vahana Bego, Ormianina i artysty wszechstronnego, który w latach 90. XX wieku mieszkał i tworzył w Jeleniej Górze, bo musiał uciekać ze skłóconej wówczas i pogrążonej w wojnie Armenii.
Pomnik z pompą odsłonił sam konsul Królestwa Hiszpanii w Polsce we wrześniu 1998 roku z okazji zorganizowanych wówczas Dni Hiszpanii w Jeleniej Górze. Paradoksalnie w uroczystości wzięli udział… Baskowie, którzy – jak wiadomo – nie darzą Hiszpanów miłością, a niechęć działa w obie strony…
Tylko dlaczego o tym nie ma słowa w żadnym przewodniku wydanym ostatnio, który zachwala jeleniogórskie atrakcje? Konia z rzędem temu, kto – przy rumakach bohaterów eposu Cervantesa – widział tu wycieczkę. Pomnik jest zarośnięty. Chwasty wyrywa mężczyzna, z przyzwoitości. Bo całkiem zarośnie. – Pewnie, że warto, aby to miejsce nagłośnić, ale póki co, mało kto je zauważa – odpowiada zagadnięty.
I tak właśnie jest z większością zakątków, które znane są tylko wielbicielom miasta, a człowiek spoza Jeleniej Góry, a nawet sami jeleniogórzanie, niewiele o nich wiedzą. Bo to wykracza poza granice turystycznej sztampy.
Śladami żydów
Modne ostatnio judaika na pewno zainteresowałyby znawców tej materii oraz tych, którzy chętnie czegokolwiek by się o tym dowiedzieli. Niestety, choć w Jeleniej Górze (i Hirschbergu) żydowskie tradycje były dość silnie osadzone, niewiele o tym można znaleźć w przewodnikach. Jedynie cmentarz żydowski przy ulicy Sudeckiej, zapuszczony i zapomniany, bywa wspominany, bardzo zresztą ogólnikowo. Trudno się temu dziwić, bo wiedza w tym zakresie nie jest rozpowszechniana. A goście w zagranicznych autokarach, którzy zatrzymują się w pobliskim hotelu Mercure, nawet tego miejsca nie zauważają.
Nie wiedzą zatem, że w stolicy Karkonoszy do 1938 roku była synagoga przy Priesterstrasse, dzisiejszej ulicy Kopernika. Hitlerowcy zniszczyli ją na kilka miesięcy przed wybuchem II wojny światowej. Zapuszczona rudera istniała jeszcze do początku lat 70. pośród zaniedbanej i sypiącej się zabudowy ul. Kopernika, którą ostatecznie z powierzchni miasta zmiotły buldożery. Tam do czasów, kiedy Żydzi nie padli ofiarami prześladowań Hitlera, prowadzili sklepiki i zajmowali się handlem oraz usługami. Żydowskiego pochodzenia była pani Levi, o której wspomina Hugo Seydel, przewodniczący Riesengebiergesveireins. To właśnie u niej zaopatrywał się w antyki, którymi uzupełniał zbiory dzisiejszego Muzeum Karkonoskiego.
Jeleniogórskie judaika to także dawna bursa żydowska, dziś zapuszczona kamieniczka przy ulicy Głowackiego. W jednym z mieszkań jest pijacka melina, a ludzi wchodzących na korytarz, odpycha przeraźliwy fetor. – Przyjeżdżały tu wycieczki dzieci żydowskich z różnych części Polski – wspomina pobliska mieszkanka, która pamięta dawne czasy. Bursa zaprzestała działalności po utworzeniu państwa izraelskiego. Dziś nie ma nawet wzmianki o takiej przeszłości tego jeszcze uroczego budynku.
Czarodziejskie słońce
Zameczek, neogotycki w stylu angielskim przy ulicy Curie-Skłodowskiej. Znany chyba każdemu jeleniogórzaninowi, który tam właśnie, w Młodzieżowym Domu Kultury, startował w konkursach, chodził na dodatkowe zajęcia muzyki, plastyki lub tańca. Kilka lat temu zdjęto niezbyt chlubną dla placówki tabliczkę z nazwiskiem jej byłej patronki, działaczki komunistycznej Hanki Sawickiej. Ale… tajemnice fasady zameczku odkrywa przyświecające słońce.
Kiedy zbliża się godzina 10 przed południem, promienie słoneczne padające pod odpowiednim kątem – niczym rentgen – oświetlają z południowego-wschodu frontową ścianę zameczku. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawia się napis: OGNISKO POLSKIEJ YMCA. To fakt: do 1947 roku w budynku dzisiejszego MDK miał siedzibę oddział tego amerykańskiego stowarzyszenia: Young Men Christian Society.
YMCA działała i działa w ponad 150 krajach, a jej działalność ma korzenie w XIX wieku – czytamy na stronie internetowej organizacji. W 2003 roku Polska YMCA obchodziła swoje 80-lecie, ale w 1947 roku, kiedy Polska ostatecznie wpadła pod komunistyczne jarzmo, towarzystwo pogoniono z PRL, w tym z Jeleniej Góry. – Mało kto wie, że to właśnie w YMCA powstały zasady gry w koszykówkę i siatkówkę. Z ruchu YMCA wywodzi się także skauting. A w warszawskiej bursie prowadzonej przez tę organizację przez jakichś czas pomieszkiwał znany pisarz Leopold Tyrmand.
W Jeleniej Górze stowarzyszenie organizujące młodzieży czas wolny, głównie poprzez krzewienie kultury fizycznej i sportu w oparciu o wartości chrześcijańskie, zastąpiło w pewnym sensie niemieckie Towarzystwo Gimnastyczne Męskie, które miało swoją siedzibę w dzisiejszym Młodzieżowym Domu Kultury. Ale i o tym epizodzie trudno przeczytać w książkach zachęcających do zwiedzania Jeleniej Góry i poznawania jej tajemnic.
To tylko garść przykładów i dowodów na to, że Jelenią Górę można promować inaczej. Podobne historie i sekrety ukryte są niemal w każdym zakątku stolicy Karkonoszy. Szkoda, że jej promocyjne opakowanie coraz bardziej przypomina błyszczącą tandetę. Do poznania miasta raczej nie zachęci, choć „towar”, który jest w środku, zasługuje na wiele więcej. Wyjątek to albumik Cezarego Wiklika. Oby takich jak najwięcej i niekoniecznie tylko o centrum.