Nadmiernie wyeksploatowane samochody, które kiedyś miały na dachu literkę „L” trafiają do potencjalnych nabywców, którzy – gdyby wiedzieli, do czego te samochody służyły – w życiu nie zdecydowaliby się na taki zakup.
O procederze pisze środowa Polska Gazeta Wrocławska. Dziennik dotarł do właścicieli szkół jazdy, którzy sami przyznali, że po roku eksploatacji jako „elka” samochód jest zajechany. Aby się auta pozbyć, sprzedają je, ale ukrywają fakt, że służyło do nauczania kierowców.
Teraz pod lupę bierze szkoły jazdy policja. Powód? Każdy samochód, który służy jako „pojazd ćwiczebny” powinien mieć w dowodzie rejestracyjnym odpowiednią adnotację w postaci literki „L”.
Właściciele szkół jazdy omijają ten wymóg, bo – kiedy zechcą takie auto sprzedać – nie mogą liczyć na zadowalającą ich cenę. Auto do nauki jazdy po dwuletnim okresie użytkowania traci nawet 35 procent na swojej wartości – konkluduje dziennik.