Dolny Śląsk: W nocy i w ukryciu
Aktualizacja: Sobota, 31 grudnia 2005, 16:48
Autor: Słowo Polskie Gazeta Wrocławska
Od roku patrole w biedaszybach są codziennie - mówi Edward Świątkowski z wałbrzyskiej straży miejskiej. Zielonym busem strażników kieruje dobry kierowca, wjedzie niemal wszędzie. Na pola zryte dołami, na górki pod hałdę. Kiedy się pojawia, w wyrobiskach robi się popłoch. Część kopaczy chowa się do dziur, część ucieka zostawiając łopaty i worki z węglem. Worki są rekwirowane. Węgiel trafia na plac w Przedsiębiorstwie Energetyki Cieplnej.
- Co mogą mi zrobić? - pyta spokojnie. Ma 21 lat. Szczupły, ciemnowłosy, krótko ostrzyżony. Jest z domu dziecka. Gmina dała mu mieszkanie, płaci za nie z dodatku. Nie ma jednak pieniędzy na jedzenie, wodę i prąd. Starał się o pracę w zakładach w specjalnej strefie ekonomicznej. Nie przyjęli go i wylądował w biedaszybach. Kopie węgiel na łące za ulicą Sportową na Sobięcinie. Schodzi po drabinach na głębokość pięciu metrów. Ale bywają szyby głębsze, 15-metrowe. Gdy obsunie się ziemia, nie ma szans. W biedaszybach zginęło już pięciu mężczyzn. Jeden niedaleko szybu Damiana. Ile było wypadków, nie wiadomo. Nikt się z tym nie obnosi.
Szyb, w którym pracuje Damian jest obudowany drewnem. Tego pilnuje nieco otyły mężczyzna w zielonej czapeczce. Ma 49 lat. Mówi, że pracował w kopalni przez dwadzieścia lat. Odszedł na rentę z powodu złego stanu zdrowia. Dlatego nie znalazł nigdzie innej pracy i też skończył w biedaszybach.
- Jeśli pociągnę jeszcze rok, dostanę emeryturę górniczą, wreszcie odpocznę i skończę
z narażaniem życia - przyrzeka.
Ale na razie fedruje nielegalnie i pilnuje, by obudowy były porządnie robione, bo od tego zależy, czy kopacze wrócą cało do domu. Pilnuje też, by nie złapali ich strażnicy miejscy.
- Spisujemy kopaczy i kierujemy wnioski do sądu grodzkiego. Za wydobywanie węgla bez koncesji grozi kara grzywny - wyjaśnia Edward Świątkowski.
Kary są coraz większe. Trzy lata temu kopacze płacili bez mrugnięcia okiem po 50 złotych. Teraz spłacają w ratach grzywny dziesięć razy większe. Kto nie ma, idzie za kratki. Jak pan Andrzej, niski, szczupły 45-latek w czarnej czapeczce nasuniętej na oczy. Odsiedział już 16 dni.
- Kraść nie pójdę, a fedrować umiem, bo pracowałem w kopalni - mówi. Nazwiska nie poda, bo to tak jakby automatycznie wypisał sam sobie wniosek do sądu. Karę ma wkalkulowaną, tak jak ryzyko utraty życia. Ale do tej pory się udawało...
Strażnicy miejscy i policjanci znają każde wyrobisko. Nowych kopaczy wyłapują od razu. Niektórych skutecznie odstrasza kara. Bo przez wysokie grzywny proceder już nie jest tak opłacalny.
- Teraz właściwie pilnujemy, by nie odkopywali już zrekultywowanych wyrobisk i by nie podkopywali linii wysokiego napięcia i przewodów gazowych - wyjaśniają strażnicy.
Coraz trudniej jest też wywieźć nielegalny węgiel. Policjanci niemal codziennie zatrzymują ciężarówki z urobkiem. Kierowcy stawiają zarzut paserstwa, auto zatrzymują, a węgiel wysypują na placu przedsiębiorstwa cieplnego.
Dlatego kopacze przenieśli się na nocną zmianę. Bo patroli wtedy nie ma (- jest niebezpiecznie, nie chcemy narażać funkcjonariuszy - tłumaczą w straży miejskiej). A nawet jak się zdarzą, to auta widać z daleka i można uciec.
- Jest nas dużo mniej - przyznaje pan Edek, który kopie od pięciu lat i wie o biedaszybach wszystko. Wie też, że pokłady płytko usytuowanego węgla się kończą.
- W biedaszybach pracuje nie więcej niż ok. 150 osób - uważa Piotr Kruczkowski, prezydent Wałbrzycha. - Ale problem jest bardziej skomplikowany, nie chodzi tylko o fizyczną likwidację wyrobisk - dodaje.
W Wałbrzychu trzeba tworzyć miejsca pracy dla osób 40-, 50-letnich, którym najtrudniej odnaleźć się na rynku pracy. Częściowo udało się w 2003 roku, gdy działał program specjalny i powołano Wałbrzyskie Centrum Zatrudnienia Socjalnego. Pracę dostało wówczas około 900 osób.
- W tym roku na organizację robót publicznych otrzymaliśmy z Powiatowego Urzędu Pracy jedynie nieco ponad 500 tys. zł. Udało nam się zatrudnić tylko 115 osób - wyjaśnia prezydent.
50-kilogramowy worek węgla z biedaszybów kosztuje ok. 10 złotych. To najtańszy opał. Łatwo go rozpoznać. Jest tłusty i jakby lepki, błyszczy się i jest w różnej wielkości kawałkach. Na legalnych składach opałowych go nie uświadczysz. - Kontrolujemy je, ale ani razu nie było przypadku handlu węglem z biedaszybów - mówią policjanci.
Odkrywają natomiast składy nielegalne. W ubiegłym roku tony węgla z biedaszybów były przechowywane w hali po byłej fabryce szkła. W tym roku interes dopiero się rozkręca.
- Będziemy fedrować przez całą zimę - planuje pan Edek, który pracuje w wyrobisku na Sobięcinie, tuż przy wylocie na ul. II Armii.