Zwierzę zauważył pan Antoni, który mieszka nieopodal Parku Norweskiego. – Poszedłem sobie na spacer przed godziną ósmą rano, tak jak co dzień. Przechodząc parkiem usłyszałem jakieś odgłosy wydobywające się ze studzienki, zajrzałem do środka i zobaczyłem jakieś szamotające się zwierzę – opowiada.
– Zadzwoniłem na policję, a później na straż pożarną. Dwa lata temu wpadł tu inny jelonek. Wtedy też wezwałem odpowiednie służby, a rok temu wpadło do środka dziecko, które wyciągnąłem na pasku od spodni. Jak tylko założą tu pokrywę zaraz ją ukradną okoliczni meliniarze – opowiada Antoni Woźniak.
Jak mówi Maciej Gorzycki, dowódca Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej Komendy Państwowej Straży Pożarnej, początkowo nie określono, co to za zwierzę. Na miejsce wysłano więc sześciu strażaków. Wezwano również weterynarza, który wspólnie ze strażakami wyciągnął przestraszonego jelonka.
– Takie akcje, kiedy zwierzę nie odnosi większych obrażeń i po zdezynfekowaniu ran możemy je wypuścić na wolność zdarzają nam się dość rzadko – mówi Tomasz Wawryca, lekarz weterynarii. – Częściej jeździmy do zwierząt, które ulegają wypadkom komunikacyjnym i z racji obrażeń muszą zostać uśpione, bo wszelkie leczenie nie przynosi odpowiednich skutków. Kiedy dzikie zwierzęta są uwięzione na czas leczenia najczęściej padają z tęsknoty za naturalnym środowiskiem.
Ten jelonek miał dużo szczęścia, jego rany zagoją się w ciągu dwóch, trzech dni. Miał tylko obtarte stawy nadgarstkowe i skokowe, nos i kawałek skóry na piersi. Gdyby nikt go nie zauważył, zginąłby śmiercią głodową.
Mniej szczęścia miała sarna, która wczoraj około godziny 12.25 wpadła pod przejeżdżający pojazd i została mocno poraniona. Ją niestety weterynarz musiał uśpić.