Po około 50 złotych podwyżki dla pracowników Miejskiego Zakłądu Komunikacyjnego (głównie kierowców i personelu zajezdni) to kwota, na jaką w tej chwili, po wsparciu przez radę miejską, stać dyrekcję zakładu.
Zapowiadające protest od kilku dni związki zawodowe na takie rozwiązanie stanowczo się nie zgadzają.
Nie schodzą poniżej żądania trzystuzłotowej podwyżki. Czują się także rozgoryczeni faktem, że miasto zapomniało o zakładzie, który świadczy usługi głównie jego mieszkańcom.
– Sprawa podwyżek dla MZK w ogóle nie została ujęta w projekcie budżetu na ten rok – mówią związkowcy.
Mają o to pretensje zarówno do poprzedniej ekipy samorządowej, która budżet układała, jak i do obecnych rządzących, że nie wprowadzili znaczących korekt. A tymczasem są wieloletni pracownicy, którzy od dawna zarabiają tyle samo, mimo inflacji i podwyżek w innych firmach.
– Tu chodzi nie tylko o kierowców, ale i mechaników, lakierników i całą obsługę techniczną. Bywa, że dostają 1300 złotych na rękę, choć pracują kilkanaście lat – argumentują protestujący.
Dodać warto, że to właśnie dzięki nim przestarzały tabor Miejskiego Zakładu Komunikacyjnego „jakoś” jeździ, choć wiele pojazdów już swoje odsłużyło i nadaje się co najmniej do kapitalnego remontu.
Czy samorządowcy pozostaną nieugięci i nie znajdą więcej pieniędzy na podwyżkę w firmie? Okaże się w poniedziałek po zaplanowanym na ten dzień spotkaniu prezydenta Marka Obrębalskiego z przedstawicielami protestujących. Ci zapowiadają, że w przypadku braku zmiany stanowiska, wejdą w spór zbiorowy z pracodawcą, skąd do strajku droga bliska.