JELENIA GÓRA: Bogusław Nowak niewinny?
Aktualizacja: 11:24
Autor: Oświadczenie
Bolesławiec, dnia 4 grudnia 2010 r.
Oświadczenie
W związku z nieprawdziwymi i krzywdzącymi mnie informacjami, jakie pojawiły się na portalu www.jelonka.com na temat incydentu z udziałem strażników miejskich, jaki miał miejsce w dniu 2 grudnia 2010 r. w Jeleniej Górze, zmuszony jestem publicznie wyjaśnić, jak naprawdę przebiegało to zajście.
Tego wieczoru uczestniczyłem w spotkaniu z posłem Januszem Palikotem, które odbywało się w restauracji Orient Express przy ul. 1 Maja, w budynku dworca PKP. W trakcie spotkania do restauracji weszli strażnicy miejscy i poinformowali organizatorów, że samochody gości są nieprawidłowo zaparkowane, więc jeśli właściciele ich nie przestawią, to auta za chwilę zostaną usunięte sprzed budynku dworca przy pomocy lawet. W tej sytuacji wielu uczestników spotkania zaczęło wychodzić z sali. Ja również wyszedłem, będąc bardzo lekko ubrany, mając nadzieję, że przestawię auto, jeśli to będzie konieczne i szybko wrócę na spotkanie. Na zewnątrz okazało się, że przed budynkiem stoją samochody Straży Miejskiej i dwie lawety, a wokół naszych samochodów kręcą się strażnicy. Kiedy doszedłem do mojego auta, w sposób bardzo stanowczy i nawet arogancki jeden ze strażników zażądał ode mnie dokumentów. Według mojej wiedzy, mój samochód zaparkowany był prawidłowo, w miejscu, gdzie nie było żadnego widocznego znaku zakazu parkowania, więc odmówiłem. Żeby właściwie wyjaśnić sytuację, muszę dodać, że strażnik był wobec mnie bardzo nieprzyjemny, na dworze było 17 stopni mrozu i trząsłem się z zimna, a do tego nie miałem dokumentów, bo pozostały w sali restauracyjnej. Nie zauważyłem, żeby strażnicy próbowali legitymować kogoś innego z uczestników spotkania. Widziałem też, że na lawetę zaczęto wciągać już jakiś samochód, zaczęło się robić nerwowo, chciałem więc szybko przestawić swoje auto. Wsiadłem do niego, ale koła boksowały w miejscu w zaspie. Dwóch przechodniów próbowało mi pomóc i wypchnąć moje auto z tej zaspy, ale bezskutecznie. Podczas lekkiego rozhuśtania samochodu auto przemieściło się w tył może o pół metra. Nie widziałem momentu, w którym strażnik znalazł się za moim samochodem. Nie wiem, co zamierzał zrobić i dlaczego tam stanął; potem powiedziano mi, że się przewrócił. Zaczął wykrzykiwać: „połamałeś mi nogę” „to już jest prokuratura”, „skończysz na dołku”. Nie słyszałem natomiast, żeby ktokolwiek mówił o tym, że miał on się uderzyć w głowę. Następnie chyba czterech strażników otworzyło drzwi mojego samochodu – próbowali siłą wyciągnąć mnie zza kierownicy. Wyrywali mi kluczyki z ręki, ktoś ciągnął mnie za szyję. Poczułem się kompletnie osaczony, cała sytuacja była po prostu groteskowa. Na szczęście naocznym świadkiem całej awantury był Pan Przemysław Moszczyński, bo uważam, że gdyby nie jego obecność, to rozwścieczeni strażnicy mogliby zrobić mi krzywdę, a potem próbować zrzucić na mnie całą odpowiedzialność za zajście. Pan Moszczyński zaczął krzyczeć na nich, co oni robią, żeby się uspokoili, i dopiero wtedy, widząc, że sytuację obserwują osoby postronne, strażnicy odstąpili ode mnie. Wysiadłem i widząc, że strażnik chodzi koło samochodu, a więc nic mu się nie stało, poszedłem po swoje rzeczy i dokumenty do restauracji. Kiedy wróciłem, odjeżdżała już karetka pogotowia, która zabrała strażnika. Byli już policjanci, do których od razu podszedłem, żeby wyjaśnić sytuację. Panowie funkcjonariusze zaprosili mnie do ciepłego samochodu, okazałem im dokumenty i opisałem zajście. Poddałem się badaniu na alkomacie, które oczywiście wykazało wynik 0,00 mg/l alkoholu. Policjanci poprosili mnie, żebym poczekał z nimi na informacje ze szpitala. Pozostawali oni w stałym kontakcie radiowym z ich kolegą, który pojechał do szpitala sprawdzić, czy strażnikowi coś się stało. Po około półgodzinie policjanci uzyskali radiową informację, że strażnik opuścił już szpital i nic mu nie jest. Wtedy funkcjonariusze pomogli mi wypchać samochód z zaspy (aż do tego momentu był on zupełnie unieruchomiony), po czym pojechałem za nimi do siedziby Straży Miejskiej. Policjanci weszli tam, żeby zabezpieczyć nagranie z monitoringu. Po jakimś czasie wyszli stamtąd, informując mnie, że na nagraniu widać dokładnie przebieg zdarzenia, zgodnie z wersją, którą przedstawiłem. Mając pełną wiedzę o przebiegu zajścia i jego skutkach, funkcjonariusze policji nie stwierdzili żadnych podstaw, aby przedstawić mi zarzut popełnienia jakiegokolwiek przestępstwa, natomiast ukarali mnie mandatem w kwocie 350 zł. Mandat dostałem za to, że próbując ruszyć samochód z zaspy, nie upewniłem się, czy za autem jest wolne miejsce i dlatego spowodowałem zagrożenie w ruchu drogowym oraz za to, że –jak się okazało – zaparkowałem jednak w niewłaściwym miejscu (znaków zakazu nie było, a ja nie znam Jeleniej Góry i zaparkowałem w dobrej wierze obok wielu innych samochodów tam stojących). Przyjąłem mandat, po czym pojechałem do Pałacu Paulinum, dokąd byłem zaproszony przez organizatorów spotkania z posłem. Policjanci poinformowali mnie, że Pałac ten znajduje się w bliskim sąsiedztwie Komendy Miejskiej Policji i że mogę pojechać za nimi, żeby łatwiej tam trafić. Skorzystałem więc z ich uprzejmości.
Chcę podkreślić, że w całej tej kuriozalnej sytuacji, kiedy czułem się osaczony i niesprawiedliwie potraktowany przez strażników, promykiem normalności było zachowanie funkcjonariuszy policji. Podeszli oni do swoich obowiązków profesjonalnie, byli spokojni, rzeczowi i uprzejmi. Bardzo jestem im za to wdzięczny.
Patrząc z perspektywy czasu, przyznaję, że gdybym na początku wrócił się do restauracji i pokazał strażnikowi dokumenty, być może zajście wyglądałoby inaczej. Jednak oceniając moje zachowanie, nie można pominąć tego, że sytuacja nie była typowa, rozwijała się bardzo dynamicznie, na silnym mrozie, przy migających kogutach lawet i unieruchomionym w zaspie moim samochodzie, wreszcie obok nieprzyjemnego, zaczepnie nastawionego strażnika. Wydaje mi się, że wiele osób na moim miejscu zachowałoby się dokładnie tak samo jak ja.
Artykuł na portalu jelonka.com przeczytałem ze zdumieniem i niesmakiem. Nikt z dziennikarzy tego portalu nie skontaktował się ze mną i nie próbował dowiedzieć się, jak ja przedstawiam to zdarzenie. Tymczasem skoro redakcji udało się ustalić, że jestem „politykiem z Bolesławca” i znali moje nazwisko, to kontakt ze mną nie nastręczał przecież żadnych trudności. Postępowanie to nie ma wiele wspólnego z przestrzeganiem przepisów Prawa prasowego, a zwłaszcza art. 12 ust. 1 tej ustawy. Porównanie wersji zasłyszanej zapewne od strażników miejskich z moim opisem sytuacji z pewnością spowodowałoby, że materiał prasowy zyskałby na rzetelności.
Z poważaniem
Bogusław Nowak