Gdybyśmy trwali w Peerelu 22 lipca jeleniogórska władza na pewno dałaby nam prezent. W wolnej Ojczyźnie także taki dar w tym dniu się zdarzył. Łączy je jedno: wszystkie są beznadziejne.
22 lipca było do 1998 roku świętem narodowym obchodzonym dość dziwnie, bo bez pochodów i manifestacji poparcia, za to z okazaniem dobrodziejstwa władzuchny, która lokalnej społeczności w tym właśnie dniu musiała okazać swoją nieskończoną dobroć i hojność.
Pamiątki po tych szlachetnych gestach mamy do dziś. Choćby w postaci obwodnicy Zabobrza, oddanej do użytku w 1980 roku i z tego powodu zwaną Trasą XXXV-lecia. Czy też Osiedla XX-lecia PRL w Cieplicach, ostatnio zwanym tylko XX-lecia (nie wszyscy wiedzą, czego).
Do listy wpisuje się też dar ofiarowany w przypływie dobroci i miłości dla wyborców przez poprzednią ekipę samorządową, właśnie 22 lipca roku 2003, czyli ścieżka rowerowo-piesza z Jeleniej Góry na Perłę Zachodu.
Nad tymi prezentami ciąży fatum nieudolności.
Czteropasmową obwodnicę zaprojektował jeden facet na obrzeżach małego jeszcze osiedla Zabobrze. Nie przewidział, że drugi facet wymyśli, iż to osiedle się będzie rozrastać. I po latach kilku obwodnica stała się przez to drogą osiedlową położoną między bloczyskami. Przez co straciła swój charakter drogi szybkiego ruchu. Zresztą od samego początku takową nie była nie była, bo przedzielał ją poczciwy szlaban. Wybujała wyobraźnia architektów nie przewidziała, że na postawienie wiaduktu nad torami zabraknie pieniędzy.
Tak oto z idiotycznych decyzji dwóch facetów narodziła się masa problemów, przez które jeleniogórzanie (i nie tylko) cierpią do dziś.
Kiedy w końcu tę estakadę za wolnej Polski zbudowano, to prędkość i tak wciąż na obwodnicy jest dramatycznie ograniczona. Ludziska przecież muszą na drugą stronę przejść, skoro droga przebiega między blokami. A że nie zawsze wybierają przejście dozwolone, to giną. Zresztą na dozwolonych też ginęli, bo te z kolei nie były zauważane przez kierowców. Aż jedno trzeba było zlikwidować.
Estakadę inżynierowie postawili, ale zapomnieli o rozsądnym przejściu dla pieszych przez tory. Dlatego SOK urządza mandatowe żniwo, a poczciwi skądinąd mieszkańcy – nawet w wieku emerytalnym – bawią się w partyzantkę i robią wszystko, aby sokista ich nie złapał.
Osiedle XX-lecia PRL też najszczęśliwszym rozwiązaniem nie było. Dało wprawdzie, podobnie jak Zabobrze, ludziom dach nad głową, ale w ohydny sposób wpisało się w pobliski krajobraz i dotychczasowy wizerunek miasta.
Przywlekło zresztą ze sobą całą masę cywilizacyjnych brudów wielkich osiedli mieszkaniowych: anonimowość i wandalizm. Brak wspólnej odpowiedzialności za estetykę. Śmierdzące zwierzęcymi odchodami klatki schodowe. Zakapturzonych blokersów namiętnie plujących przed bramami bloków i zastanawiających się, komu by tu dziś dołożyć.
Nawet pocieszająca perspektywa, że 40 lat po wybudowaniu te osiedla miały się rozsypać, jakoś znikła za horyzontem. Betonowe stwory trzymają się całkiem nieźle, choć czterdziestkę już niektóre przekroczyły.
Owo fatum przeszło także na wspomnianą rowerową ścieżkę, którą 22 lipca roku 2003 z całym sercem namaścili przecinając wstęgi poprzedni prezydent Józef Kusiak et consortes. Podobno datę – 14 lat po upadku Peerelu – wybrano przypadkowo. Ale jakoś poza przecinającymi mało kto w to wierzył.
Ładnie i pięknie było tylko na otwarciu. Co potem? To już każdy miłośnik jazdy rowerem i spacerów wzdłuż Borowego Jaru wie i opisywać nie trzeba.
Stąd może i dobrze, że od tamtego 22 lipca jakoś nic się w Jeleniej Górze nie oddaje, choć – każdy przyzna – inwestycji w mieście jak na lekarstwo, zwłaszcza tych użytecznych.
Nie oznacza to jednak, że fatum nie przejdzie na pozostałe „prezenty” władzy
dla ludu. Bo rzecz w pomyślunku i szacunku dla darów. Gdyby faceci, którzy myśleli o obwodnicy i rozbudowie Zabobrza, mieli więcej oleju w inżynieryjnych głowach, to być może powstałoby coś bardziej sensownego niż czteropasmówka z ograniczeniem prędkości do 50 km na godzinę.
Może, gdyby wychowani w braku poszanowania dobra wspólnego bezmózgowcy wandale nie niszczyli rowerowej ścieżki, a robotnicy – przyzwyczajeni do odwalania chałtury – pracowaliby na przekór tym regułom, to kto wie.
Zamiast utyskiwać, dziś cieszyłbym się, że mamy piękną drogę na Perłę Zachodu. A tak pozostaje mi tylko gdybanie, które i tak niczego nie zmieni.