Szpetne miejsce znajduje się przy ulicy Mieszka I nieopodal wejścia na cieplickie targowisko. Kiedyś był tu dość dobrze funkcjonujący zakład krawiecki. Po tym jak spłonął wiosną ubiegłego roku, straszy nie tylko tutejszych mieszkańców, ale również przyjezdnych.
Tam, gdzie kiedyś stały drewniane baraki w kształcie litery „L”, po pożarze mieszkańcy zrobili sobie wysypisko śmieci, na którym nie brakuje starych mebli, tapczanów, lodówek i innych odpadów. Poważnym zagrożeniem dla życia ciepliczan są również zniszczone konstrukcje komina i pozostałych ścian, które lada moment mogą się zawalić.
Sprawa jest o tyle poważna, że to co widać na zewnątrz spalonego obiektu, to tylko czubek góry lodowej. W piwnicach byłego zakładu można bowiem znaleźć legowiska narkomanów i bezdomnych, którzy wypełnili pomieszczenia papierami, butelkami i starymi ubraniami.
– Co jakiś czas ci ludzie rozpalają sobie w środku ogniska – mówi pani Lucyna mieszkająca nieopodal. – Kilka razy wzywaliśmy już straż pożarną, boimy się, że kiedyś od tych ognisk zapalą się nasze domy – dodają ciepliczanie.
– Dwa kroki stąd do centrum Cieplic, a koczujący tu narkomani upijają się i narkotyzują, po czym wychodzą z legowiska i straszą przechodniów. Boimy się przechodzić tędy tuż po zmroku.
Mieszkańcy sprawę systematycznie zgłaszają do straży miejskiej, straży pożarnej oraz wydziałów urzędu miasta. Kilka dni temu pismo trafiło również do rąk prezydenta.
– Strażnicy miejscy patrolują ten teren, ale to nie wystarcza, bo narkomani i tak tu wracają, a ciepliczanie wyrzucają śmieci tuż po odjeździe samochody strażników – mówią ciepliczanie. – Kiedy zgłosiliśmy się o pomoc do wydziału gospodarki komunalnej i wydziału środowiska zażądano od nas numeru działki, którego nikt w mieście nie chce nam podać, i tak zamyka się błędne koło. Nie mamy już siły walczyć z obecnym właścicielem, ani z urzędem miasta.
Zastępca komendanta straży miejskiej, Jacek Winiarski tłumaczy, że sprawą już zajął się nadzór budowlany. Dodatkowo prowadzone są czynności przez strażników miejskich. – Najpierw ustalaliśmy kto jest nowym właścicielem tego obiektu i gromadziliśmy dokumenty, później próbowaliśmy nakłonić go do zabezpieczenia i uporządkowania terenu, ale nie przyniosło to żadnych skutków – mówi Jacek Winiarski. W najbliższych dniach pismo w tej sprawie trafi do sądu.