– Temat jest tak trudny, że sam zapomniałem, jak brzmi – powiedział na początek Andrzej Więckowski, dziennikarz „Odry”, eseista i medioznawca, pomysłodawca spotkań, autor wstępu i moderator debaty. – Życie artystyczne w Kotlinie. Kotlina w sztuce. Czego nie znajdują u nas artyści? Na tak postawione pytanie odpowiadali: Henryk Waniek, malarz surrealista, pisarz i filozof, Janina Hobgarska, gospodyni spotkania, dyrektor Biura Wystaw Artystycznych, oraz Paweł M. Krzaczkowski, socjolog kultury, znany z organizacji „Recyklingu sztuki” w BWA.
Andrzej Więckowski we wstępie nawiązał do sztuki ekumenicznej i antycznej Grecji. Mówił też o wartości sztuki, która – do czasów, kiedy okazało się, że można być malarzem i nie malować obrazów lub uważać się za poetę i nie pisać wierszy – była zupełnie inaczej traktowana. Nowe pojęcie sztuki pozbawiło jej osobowości, a nawet pojawiły się opinie, że dzieł nie tworzą artyści, ale są one wynikiem zbiorowego aktu twórczego dokonanego w jednym języku rzeczywistości.
Mówca przypomniał słowa Paula Valery’ego, francuskiego pisarza, który podkreślał znaczenie tzw. ducha, nawiedzającego konkretne miejsca. To one stają się kolebką sztuk, kiedy są przez owego ducha natchnione. Tak stało się z Holandią jako miejscem przyjaznym dla malarzy. Podobnie działo się z Paryżem. I – jak szczególnie zaznaczył Andrzej Więckowski – z Wrocławiem, uważanym za miejsce wyjątkowe dla różnych prądów w teatrze. Ale – jak podkreślił autor wstępu – są miejsca, które „duch” skrzętnie omija.
– Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć – powiedział A. Więckowski nawiązując do mecenasów sztuki, czyli jej sponsorów. – Mecenas może być człowiekiem wrażliwym estetycznie i artystycznie amatorem sztuk wszelkich, czującym ducha. Wtedy bardzo wiele się dzieje. Ale może też być durniem, wtedy nie dzieje się nic. Nie ma nic gorszego, jeśli na ważnych stanowiskach są głupcy, nawet jeśli są to majętni głupcy – usłyszeliśmy. W kontekście zabrzmiało pytanie: jak w tym krajobrazie świata sztuki wygląda Kotlina Jeleniogórska i jej stolica?
Henryk Waniek podkreślił rolę prowincji w procesie twórczym. – To na peryferiach wybijają ożywcze dla sztuki źródła – powiedział. Sprzeciwił się też pomniejszaniu znaczenia mniejszych miejscowości w artystycznym świecie. W tym kontekście Kotlina Jeleniogórska – zdaniem Henryka Wańka – jest miejscem szczególnym, a dowodem tej szczególności jest przywiązanie wielu artystów do poszczególnych miejscowości w regionie. I to zarówno przed 1945 rokiem, jak i po nim.
Dodał, że to właśnie w małych miastach i miejscowościach dokonywane są rzeczy wielkie. Niestety, wizja decydentów w scentralizowanym świecie rzadko sięga poza granice „metropolii”. Henryk Waniek zauważył, że w sztuce musi w końcu dojść do jakiegoś przewrotu. – Odwrócenia się od skrajnej profesjonalizacji form artystycznych – jak to ujął – żeby jej wytwory przestały być nudne.
– Kultura jest nieprzewidywalna i trudno przewidzieć, gdzie pojawi się ktoś znaczący w danej dziedzinie – mówił artysta zauważając, że nie pomoże w tym nawet najbardziej bogaty mecenas. Za przykład podał Włochy czasów Medyceuszy, których uważa za najskuteczniejszych mecenasów sztuki. – Oni nie płacili artystom. Ci byli wdzięczni, jak dostali talerz strawy, ale w sumie pozostawili niepowtarzalnie piękny renesans toskański – powiedział Henryk Waniek.
– Już sama nazwa „kotlina” niesie ze sobą znaczenie ‘kotła’, w którym coś się warzy, a to dobrze wróży regionalnej sztuce – mówił artysta. Wspomniał też o wielkich dokonaniach jeleniogórskich twórców, którzy wyszli ponad regionalizm, głównie w dobrych czasach dla Teatru Norwida. Ale zauważył poważny deficyt „zakochania się” we własnym regionie. Waniek nie traci jednak optymizmu. Dodał, że skoro teraz wiele zjawisk jest w dolnym rejestrze, to dzięki mechanizmowi oscylacji, musi być lepiej. Henryk Waniek zaproponował też, aby pokusić się o wydanie pozycji, która podsumowałaby regionalną historię sztuki.
Janina Hobgarska odnosi wrażenie, że regionalnej sztuce brakuje siły napędu, bo nie ma w regionie młodych twórców. – Wyjeżdżają do większych ośrodków zapowiadając, że być może tu wrócą – podkreśliła dyrektorka BWA. Z drugiej strony zauważa też olbrzymi, aczkolwiek niewykorzystany potencjał twórczy drzemiący w wielu artystach, którzy tworzą w różnych miejscowościach Kotliny Jeleniogórskiej. – Nie bez znaczenia jest także spora liczba instytucji kultury. Powstają też nowe, jak cieplicka Przystań Twórcza. Polepsza się ich baza – mówiła Janina Hobgarska. Wspomniała też o wielkich możliwościach, jakie daje wolność twórcza i przemiany po 1989 roku.
Jednak szefowa Biura Wystaw Artystycznych ubolewa, że w mieście i okolicy nie ma znaczącego i cyklicznego wydarzenia o randze ponadregionalnej. Nie jest wykorzystywana przestrzeń miejska do różnych zdarzeń w sztuce. Brakuje też sztandarowej dla regionu promocji kulturalnej. – Jak powiedział obecny tu Jacek Jaśko, artyści są najlepszymi ambasadorami i potrafią lepiej zachwalić region niż ciągle tak samo wydawane foldery – podkreśliła Janina Hobgarska. W ciepłych słowach wyraziła się o jeleniogórskich fotografikach: Ewie Andrzejewskiej i Wojciechowi Zawadzkiemu oraz skupionym wokół nich twórcach z Jeleniogórskiej Szkoły Fotografii, która jest zjawiskiem znanym w całym kraju i cenionym.
Wymieniła też placówki kulturalne, które tworzą obraz Kotliny Jeleniogórskiej, ale same rzadko tu występują. Są też i artyści rodem stąd, jednak praktycznie nieobecni na lokalnym rynku. – Jeżdżą tam, gdzie jest odbiorca – zaznaczyła. Dostało się samorządowcom, którzy w Szklarskiej Porębie zamiast galerii z rzeźbą Frąckiewicza, woleli sklep z butami. Dostało się i artystom. – Nie ma u nas środowiska artystycznego, które byłoby w stanie wykorzystać potencjał twórczy regionu – powiedziała J. Hobgarska. Wyraziła też żal, że miasto nie dba o stworzenie własnej kolekcji sztuki regionu.
Paweł M. Krzaczkowski rozdał zebranym kilka książek, w tym niemieckojęzycznych, traktujących o wielkich postaciach dawnej sztuki, dziś zupełnie nieznanych: Danielu Stoppe, barokowym poecie, libreciście samego Telemana, który mieszkał blisko Kościoła Łaski i był rektorem Szkoły Ewangelickiej. Wspomniał też o pisarzu Carlu-Wilhelmie Salice-Contessie. – Warto by wydać opracowanie uświadamiające mieszkańcom te fakty – zaproponował.
Zdaniem Pawła M. Kraczkowskiego jeleniogórskie instytucje kultury przyczyniają się do „zamierania miasta”, bo nie tworzą „życia kulturalnego” zgodnego z oczekiwaniami wielu. Mówca nie oszczędził Filharmonii Dolnośląskiej, której zarzucił bardzo ograniczony repertuar. – Brakuje w nim pozycji muzyki dawnej i współczesnej. Opiera się głównie na klasykach i romantykach – mówił. Zaznaczył, że wynika to po części z możliwości muzyków, którzy są w ten sposób kształceni, że potrafią grać te pozycje, które są na afiszu. – Ale istotna jest także tutaj niewiedza – dodał – i dość wąski horyzont świadomości.
Zarządzającym kulturą Krzaczkowski wypomniał też brak wizji programowej, brak wiary w publiczność i nowe zjawiska oraz niekompetencję. Uzupełnił, że oczywiście od tego są wyjątki. Dodał także, że w Jeleniej Górze brakuje kawiarni artystycznej, a takie placówki są w wielu mniejszych miastach. Ale wiąże się to także z brakiem koordynacji wśród samych artystów.
Debacie przysłuchiwało się w sumie niewiele osób (bywały obserwatoria z nadkompletem publiczności). Poza Janiną Hobgarską nie było nikogo ani z dyrekcji placówek kultury, ani z samorządu. Nie przyszło też wielu artystów, których obecności można się było spodziewać. Zauważyliśmy Alinę Obidniak, Andrzeja Boj-Wojtowicza, Jacka Jaśkę, aktora Kazimierza Krzaczkowskiego… Ta lista (nie)obecności potwierdziła w pewnym sensie postawione wcześniej tezy.