Starsza pani mieszkała sama na siódmym piętrze jednego z bloków przy ulicy Działkowicza. Zawsze wychodziła z mieszkania, interesowała się lokatorami z budynku, była rozmowna i radosna. Miała też psa, dla którego sąsiedzi przynosili jej kości. Od piątku ślad po niej jednak zaginął. Drzwi mieszkania wciąż pozostawały zamknięte, a na pukanie i wołanie nikt nie odpowiadał. Dzisiaj jeden z sąsiadów postanowił dłużej nie czekać i zaczął działać. Zadzwonił na policje i poinformował, że jego leciwa sąsiadka nie daje żadnych oznak życia.
– Za życia widzieliśmy ją codziennie, ale od ostatniej wichury nie pokazywała się dlatego zadzwoniliśmy na policję - mówią Anna Kawa i Artur Rudasz, sąsiedzi. – Miała rodzinę, ale od pięciu dni nikt do niej widocznie nie przychodził. Ja zawsze zostawiałem pod jej drzwiami kości dla jej psa, Reksia i zawsze były zabierane, ale tym razem leżały tam do dzisiaj. Człowiek też sam nie wiedział, czy ta pani wyjechała, czy co się z nią dzieje. Gdybyśmy poszli dzisiaj do pracy to też byśmy nic nie wiedzieli. Ta pani była już stara, schorowana, miała zaniki pamięci, problemy ze wzrokiem, dlatego pomyśleliśmy, że może się z nią dziać coś niedobrego.
Na miejsce przyjechali funkcjonariusze i strażacy, którzy za pomocą drabiny weszli do mieszkania kobiety. Niestety podejrzenia sąsiadów się potwierdziły.
– Po wejściu do mieszkania zastaliśmy nieżywą kobietę. Nie było żadnych podejrzeń by ktokolwiek trzeci przyczynił się do jej śmierci. Zgon nastąpił z przyczyn naturalnych. Na miejscu jest syn właścicielki mieszkania, który zajmie się dalszymi czynnościami – usłyszeliśmy od sierż. Bogumiły Mieszała, która była na miejscu zdarzenia.
Policja, straż miejska i strażacy apelują do rodzin osób starszych by poświęcali im więcej czasu i zainteresowania. Przypominają, że schorowane osoby w podeszłym wieku wymagają stałej opieki i nie należy ich pozostawiać samych w domu.