Trójka małych dzieci, 21-letni mężczyzna oraz para, która codziennie z trudem wiąże koniec z końcem, mogła mieć jeszcze więcej kłopotów.
Do zdarzenie doszło dzisiaj około godziny trzynastej. 21-letni syn Andrzeja Żywickiego i jego przyjaciółki Doroty Maciejuk, rozpalił w piecu i na chwilę wyszedł z mieszkania. Gdy wrócił, paliło się.
– Zapaliłem w piecu – opowiada Radosław Maciejuk. – Zjadłem kanapkę i wyszedłem na chwilę z pokoju. Po powrocie poczułem, że coś się smoli. Część sufity była już zajęta ogniem.
Nieopodal miejsca zdarzenia mieści się niedawno temu otwarta strażnica Państwowej Straży Pożarnej. Strażacy na miejsce przybyli niemal natychmiast.
– Palił się drewniany strop. Działania polegały na rozbiórce jego 4 metrów kwadratowych. Ogień wydobył się z komina, który wykonany był ze stali nierdzewnej. W trakcie działań ewakuowano 3 osoby – relacjonują pożarnicy.
Dzięki szybkiej i sprawnej akcji w mieszkaniu na szczęście nic nie spłonęło. Winą za wydostanie się ognia z nieszczelnego komina rodzina obarcza administrację z Zakładu Gospodarki Lokalowej „Południe”.
– Mieszkamy tutaj już około siedmiu lat – mówi Andrzej Żywicki. – Rok temu udało nam się uprosić ZGL, żeby umożliwił nam ogrzewanie pokoju syna. – Syn dostał meble w ramach wyprawki z Domu Dziecka „Dąbrówka”, bo ani ja, ani konkubina nie pracujemy. Jeśli pokój nie byłby ogrzewany, nowe meble nasiąknęłyby wilgocią i nic by z nich nie zostało. Administracja zrobiła nam wejście do komina. Nie wyglądało to zbyt fachowo, ale nic nie mówiliśmy. Dzisiaj jednak niemal nie straciliśmy całego mieszkania i dobytku – opowiada.
Jak mówią lokatorzy, na miejscu zdarzenia tuż po ugaszeniu pożaru pojawili się przedstawiciele administratora.
– Był u nas dyrektor techniczny z ZGL, Wiesław Kazimierski – mówi Dorota Maciejuk. Powiedział, że dopilnuje, żeby wykonano nam tu cały remont mieszkania. Ciekawe czy dotrzymają słowa.