Korki, jak zwykle, sparaliżowały w godzinach szczytu wiele ulic w mieście. Na niewiele zdaje się obwodnica. Pojazdów jest tak dużo, że nie tylko w czasie najbardziej wzmożonego ruchu, w ulicach śródmieścia po prostu się nie mieszczą.
– Dzień bez samochodu to okazja, aby zaproponować ludziom poruszanie się na rowerach lub korzystanie z autobusów miejskich, aby odciążyć nieco zatłoczone samochodami ulice – taka jest idea pomysłodawców tego wydarzenia.
W Jeleniej Górze mało kto o tym słyszał.
– Dojeżdżam do pracy z Zabobrza do Cieplic. Mimo dużego ruchu najszybciej dostaję się tam samochodem. A zależy mi na czasie – mówi Jakub Andrzejewski. Rzadko zdarza się, że nie jedzie samochodem.
– Lubię rower. Gdyby do Cieplic prowadziła bezpieczna trasa dla jednośladów, to może bym się skusił na dojazd tym pojazdem. Ale w dużym ruchu tego sobie nie wyobrażam – dodaje pan Jakub.
Takiej trasy nie ma. W Jeleniej Górze, kto chce do pracy jeździć rowerem, ryzykuje wiele. Nie jest łatwo manewrować jednośladem wśród setek pojazdów, które jeżdżą ulicami. Wjeżdżając na chodnik cykliści ryzykują mandatem. Zgodnie z przepisami tam, gdzie samochody obowiązuje ograniczenie prędkości do 50 km/h. rowerzyści nie mogą jeździć chodnikiem.
Wielu z nich świadomie te przepisy łamie. – Tyle się słyszy o potrąceniach rowerzystów, że wolę ryzykować mandatem niż jeździć ulicą – zaznacza Grzegorz, uczeń jednego z liceów. Póki co jeszcze nie został zatrzymany ani przez policję, ani przez straż miejską.
O akcji pod hasłem „Dzień bez samochodu” wiedział Miejski Zakład Komunikacyjny w Jeleniej Górze, ale nie mógł zafundować pasażerom darmowych przejazdów.
– Jesteśmy jednostką podległą miastu, a takiego wydatku nie przewidziano w budżecie – wyjaśnił nam Leszek Chmielewski z MZK. Firmy komunikacyjne, które zrobiły taki prezent w innych miastach, mają inny status.
Tymczasem ludzi korzystających z autobusów jest coraz mniej. Wolą mieć samochód i stać w korkach niż czekać na przystanku na pojazd MZK i też stać w korkach i w tłoku.