Relacje świadków i ratowników są mocno rozbieżne. Wypadek widziała żona poszkodowanego jego córka i znajomi.
– Przebiegłam na drugą stronę ulicy, a mąż zaraz za mną – relacjonowała podpita kobieta. – Musieli go widzieć z karetki, która jechała od strony ronda, bo byli dość daleko. A i tak najechali na niego. Jak tak można? Ja im pokaże, tym z karetki, w dodatku zamiast pomóc mężowi czekali na inną „erkę”.
– Jak ustaliliśmy mężczyzna biegł za kobietą i wtargnął w miejscu niedozwolonym na jezdnię prosto pod karetkę – powiedział jeden z policjantów. Kierowca karetki zobaczył go w ostatniej chwili, odbił pojazdem w lewo, ale nie zdążył go wyminąć i uderzył bocznym lusterkiem oraz błotnikiem. Gdyby uderzył w przód maski, skończyłoby się dla niego tragicznie. Według naszej wiedzy była to ewidentna wina poszkodowanego.
Potrącony mężczyzna z obrażeniami szyi i ręki trafił do jeleniogórskiego szpitala. Ale żona mężczyzny jeszcze przez kilkanaście minut wyzywała załogę karetki, głównie młodą ratowniczkę medyczną, wychodząc przy tym na środek jezdni. W końcu po tym, gdy policjanci zagrozili jej odwiezieniem do aresztu, kobieta po perswazji rodziny uspokoiła się.
– Ale mamy dzień – powiedziała córka poszkodowanego. – Idziemy ze stypy po dzisiaj pochowanym wujku, a teraz nie wiemy, w jakim stanie jest mój tata. Przecież musieli go widzieć, jak wbiega na drogę! Na szczęście był przytomny, gdy jechał do szpitala.
Szczegóły zajścia ustali policja.