Trzeba tylko zaopatrzyć się w spore kalarepy (wtedy po jednej na osobę). Kupując zwracajmy uwagę na to, żeby były jasno-zielone i ze świeżymi liśćmi. Stosownie do liczby kalarep kupujemy mielone mięso wieprzowe – najlepiej z chudej karkówki.
Kalarepy obieramy, ścinamy główki (będą nam potrzebne) i łyżeczką wydrążamy. To, co nam zostanie drobno kroimy, mieszamy z mielonym mięsem, doprawiamy do smaku solą, tłuczonym pieprzem z kolendrą (można kupić w sklepach), mieloną, albo drobno pokrojoną świeżą papryką i – jak ktoś lubi – odrobiną kurkumy. Można też do farszu dodać ugotowany al dente ryż. Na dno kalarep wkładamy trochę masła i napełniamy je ciasno farszem. Teraz potrzebny nam jest tzw. gruby garnek (ja mam po babci żeliwny, emaliowany). Na dno układamy parę plastrów wędzonego surowego boczku, a na to kalarepy, przykryte uciętymi wcześniej główkami.
Kalarepy do połowy zalewamy bulionem (może ostatecznie być „ z papierka”) i stawiamy na mały ogień. Danie ma „pyrkać” około 45 minut.
W tym czasie robimy surówkę z kapusty pekińskiej, pomidorów, oliwek i czosnku. Surówkę skrapiamy cytryną. Dodajemy odrobinkę oliwy i doprawiamy według gustu.
A na deser - lody z malinami i wiśniami, leciutko pokropione oryginalnym advokaatem.