Ponad 400 miliardów złotych – tyle według Podsibirskiego warte są skarby, które znajdują się w Sobieszu. Jego zdaniem są tam wagony ze złotem, diamenty, obrazy należące do III Rzeszy.
Przekonał on grupę inwestorów i wraz z nimi rozpoczął poszukiwania. Teren Sobiesza został ogrodzony, a kilku ludzi z młotami pneumatycznymi codziennie rozbija skałę i łopatami wyrzuca urobek z olbrzymiej dziury, jaką już wydrążyli. Pracownicy twierdzą, że odkrycie skarbu to kwestia kilku dni. Wydrążyli oni 13-metrową jamę. Kosztowało ich to ok. 250 tysięcy złotych. Ale co to jest w porównaniu z tym, co spodziewają się odkryć w skale.
To nie pierwsze podejście Władysława Podsibirskiego góry Sobiesz. Penetrował on ten teren już kilkakrotnie. Pierwszy raz kilkanaście lat temu. Postawił na równe nogi najwyższych urzędników państwowych. W dodatku wieść rozeszła się po okolicy i na Sobiesz wybierały się wycieczki by na własne oczy zobaczyć skarb.
W poszukiwacz był jak w transie, pokazywał stare niemieckie mapy, z których wynikało, że w 1944 roku do tunelu wydrążonego we wnętrzu góry wjechał pociąg z kosztownościami. Później wejście do tunelu wysadzono i zamaskowano, a tory rozebrano. Podobno w terenie był nawet ślady po starym torowisku. Jak dotąd jednak, poszukiwacz nie znalazł tam nic ciekawego prócz dwóch starych łopat.
– Bo nic tam nie ma – mówi Wojciech Kapałczyńsaki, konserwator zabytków w Jeleniej Górze. - Ten teren został przeszukany przez specjalistów zaraz po wojnie. Ściągnięto tu specjalistyczny sprzęt, w poszukiwania włączono państwową służbę bezpieczeństwa. Opowieści o skarbach w Sobieszu to bajka, podobnie jak te o bursztynowej komnacie ukrytej w zamkach Lubiąż czy Książ.
Dlaczego w takim razie Władysław Podsibirski wierzy, że jest tam skarb? – Widocznie wizja skarbu zawróciła mu w głowie. Ot, gorączka złota – mówi Wojciech Kapałczyński.
Nawet jeśli Władysław Podsibirski znajdzie skarb, będzie musiał go zwrócić państwu, czyli przekazać konserwatorowi zabytków. Ten natomiast powinien go oddać do najbliższego muzeum. Takie jest prawo. Według umowy, jaką podpisał poszukiwacz z ministerstwem, należy mu się 20 procent od wartości znaleźnego. Zakładając, że w górze Sobiesz rzeczywiście drzemie złoto i kosztowności o wartości 400 miliardów złotych, odstępne to niebagatelna kwota.
Problem, że w opkolicach Jeleniej Góry nic nie znaleziono od lat. – Trafiła do nas jedynie sprzączka od pasa, jakie nosili w średniowieczu rycerze – mówi Stanisław Firszt, dyrektor Muzeum Karkonoskiego w Jeleniej Górze. – Znalazł ją jeden z mieszkańców w okolicach Wzgórza Krzywoustego. Jest ona miedziana i była pokryta złotem. Ze złota pozostały jedynie drobinki. Ale to i tak skarb z czasów średniowiecza. Z okresu II wojny światowej nie mamy nic.