- Ta sprawa jest już rozstrzygnięta, nie będziemy o niej rozmawiać – powiedziała posłanka Marzena Machałek podczas spotkania z jeleniogórskimi dyrektorami szkół i przedszkoli. – Edukacja na tym poziomie jest zadaniem własnym gminy i samorządy powinny to tak zorganizować, żeby dzieci nie odczuły problemów. Będziemy też chronić nauczycieli, by nie stracili miejsc pracy, trzeba ich jakoś przechować do czasu, kiedy poprawi się sytuacja.
– Nie chcę się wypowiadać, co do reformy – powiedział Marcin Zawiła, prezydent Jeleniej Góry. – Została wdrożona i jest. A co do demografii, to trudno przewidzieć czy, jak i kiedy „zadziała” pomysł 500 złotych na drugie i kolejne dziecko. A koszty trzeba ponosić już dziś - dodał.
Na przykładzie Jeleniej Góry wygląda to tak – wyjaśniał Paweł Domagała, naczelnik Wydziału Edukacji - gdyby nabory przeprowadzić według poprzedniej ustawy, to byłoby 35 pierwszych klas, wedle tej, będzie co najwyżej 10 – 12. – W szkole nr 11 mieliśmy sześć pierwszych klas – stwierdził dyrektor, Eugeniusz Sroka – jeśli teraz będą dwie, to będziemy szczęśliwi.
- A w Jeleniej Górze są szkoły, które boją się, czy uzbierają dzieci na choćby jeden oddział. Z grupy ok. 860 – 880 dzieci, które powinny trafić do pierwszych klas jeleniogórskich szkół podstawowych być może trafi ok. 250 – 280 – szacował P. Domagała. - W optymistycznych szacunkach przewiduje się, że grupa co najmniej 500 – 550 sześciolatków zostanie w przedszkolach. Zabraknie pracy dla nauczycieli nauczania początkowego i zabraknie miejsc dla 3-latków w przedszkolach, które przecież nie są z gumy. Te miejsca będą zajmować 6-latki – mówił.
Na pytanie: ile miejsc zabraknie – nie ma tymczasem odpowiedzi. Jeleniogórska oświata zbiera ankiety rodziców 6-latków, którzy mają się określić, czy zamierzają posłać dzieci do szkół, czy zostawić w przedszkolach. Rodzice wciąż się wahają.
Dla finansów samorządu nie jest to obojętne, bo roczna subwencja na sześciolatka w szkole to ok. 5.400 zł, natomiast dotacja na przedszkolaka – ok. 1.400 zł. Gdyby więc przyjąć, że ok. 550 sześcioletnich dzieci zostanie w przedszkolach, a nie pójdzie do szkół, to znaczy, że w budżecie miasta pojawi się dziura na kwotę ok. 2.200.000 zł. - Kolejna „dziura”, bo już i tak oświata stanowi o lwiej części wydatków budżetu – powiedziała Mirosława Dzika, zastępca prezydenta miasta. Podziękowała posłance za spotkanie, stwierdzając, że konsultacje społeczne są niezbędne, a im wcześniejsze są, tym lepiej.
A sprawa „przechowania nauczycieli” na tzw. lepsze czasy, które może przyjdą? To kolejny problem organizacyjny i finansowy. I to nie tylko na ten jeden trudny rok, a co najmniej na kilka. Dlaczego?
- Chcę się odnieść do tych właśnie „kosztów społecznych” jakie niesie reforma – powiedziała Beata Kozyra, dyrektor SP 2. – Myśmy nie zatrudniali nauczycieli „na wyrost”. Będziemy mieli teraz mniej liczebne pierwsze klasy (z efektów Dnia otwartego Dwójki może wynikać, że powstanie tam co najwyżej jeden oddział). – Z jednej strony mam za wielki szacunek dla moich nauczycieli „wczesnoszkolnych” i wszystkich innych specjalności, żeby im powiedzieć, że nie ma dla nich pracy, ale nie możemy zostawić w szkole nauczycieli, kiedy nie będziemy mieli dzieci. Mam teraz cztery trzecie klasy, w tym roku będzie jedna pierwsza, w kolejnym – jedna druga, w następnym – jedna trzecia, bo ten rocznik będzie zwyczajnie przechodził, a z nim – kłopoty z zatrudnieniem nauczycieli w kolejnych latach - podkreślała.
- Samorząd może zorganizować oddziały „zerówek” przy szkołach, wtedy będą miejsca dla trzylatków w przedszkolach – wyjaśniała M. Machałek. Owszem – mówili nauczyciele. – ale po pierwsze to rodzice mają zdecydować, gdzie chcą widzieć swoje dzieci, więc rachunek nie jest taki prosty. A po drugie – nawet gdyby wszyscy oddali dzieci do „zerówek” to dotacja do nich jest naliczana w wysokości, jak do przedszkoli, a nie do szkół, więc - jakby nie liczyć - braknie grubo ponad 2 miliony złotych. Pytanie: czy autorzy reformy dodadzą te pieniądze pozostało bez odpowiedzi.
- Co do dalszych naszych planów, dotyczących gimnazjów – kontynuowała posłanka – też nie ma większych wątpliwości. Naszym celem nie jest likwidacja gimnazjów, a przywrócenie czteroletnich liceów. Gimnazja nie będą likwidowane, zostaną wygaszone. Odbędzie się zresztą na ten temat debata.
Sprawa „wygaszania” gimnazjów, aczkolwiek nieco bardziej odległa, niż reforma szkół podstawowych, też niepokoi pedagogów i organizatorów prac oświaty, bowiem – wbrew pozorom – do takiej zmiany należy się precyzyjnie przygotować. To nie jest komplet budynków i ławek, ale programy, podręczniki, przygotowanie nauczycieli, uczących przez ostatnie lata w innym systemie, których się nie przestawi, jak obrabiarki na hali maszyn. A z punktu widzenia samorządu zasadniczym jest sposób finansowania procesu edukacji. Tzw. subwencja naliczana jest na każdego ucznia i to oznacza, że szkoły (czy gminy), w których uczniów jest coraz mniej, dostają mniej pieniędzy i nie są w stanie utrzymać szkół.
- Jestem przeciwniczką „bonu oświatowego” - zadeklarowała posłanka – to jest jakiś liberalny mit. Uważam, że samorządy powinny naliczać środki dla szkół według prawdziwych potrzeb, a nie według liczby uczniów.
- Chętnie będziemy tak robić – zadeklarował Marcin Zawiła, prezydent Jeleniej Góry – tyle, że tymczasem dopłacamy ponad poziom subwencji już ok. 40 mln złotych, bo środków przekazywanych nam przez rząd nie wystarcza, jakbyśmy ich nie dzielili. Subwencja bowiem naliczana jest właśnie „na ucznia”, a dzieci i młodzieży jest coraz mniej.