Po zmianie przewodniczącego Rady Miejskiej (na stanowisko wrócił Leszek Wrotniewski), w obozie prezydenta zrobiło się nerwowo, bowiem pojawiło się zagrożenie odrzucenia projektu budżetu miasta na 2018 rok. Nieformalna koalicja Prawa i Sprawiedliwości wraz z byłymi zwolennikami PO (Szklarska, Wrotniewski, Miedziński, Ragiel) i SLD (Sarzyński), przy wsparciu Zbigniewa Ładzińskiego – postanowiła odwołać Konrada Sikorę, a więc już na początku sesji byliśmy świadkami „pokazu sił” po ostatnich zawirowaniach w klubach radnych.
Z biegiem czasu – podczas gdy na sali trwało czytanie projektu oraz opinii Regionalnej Izby Obrachunkowej – w kuluarach dochodziło do wielu rozmów, których efektem była niepewność co do ostatecznego wyniku głosowania nad budżetem. W trakcie dyskusji wydawało się, że Józef Sarzyński „mięknie” i podobnie jak Zbigniew Ładziński, może nie głosować podobnie jak przy odwołaniu przewodniczącego Rady. Tuż przed podjęciem decyzji nastąpiła przerwa w obradach i po powrocie okazało się, że były polityk SLD dał się przekonać klubowym kolegom z Dolnośląskiego Ruchu Samorządowego, a Zbigniew Ładziński postanowił wstrzymać się od głosu. Tym samym 11 głosów było za przedstawionym projektem budżetu, a 11 przeciw. Z uwagi na brak większości, budżet nie został uchwalony.
Zdaniem prezydenta i jego zastępców, spowoduje to wiele komplikacji w życiu miasta, w tym brak możliwości podpisania umów na realizację projektów, na które Miasto otrzymało pozytywną decyzję o dofinansowaniu ze środków unijnych, tj. ulica Thebesiusa, Łomnicka, czy Krakowska. - Pamiętam zdecydowanie trudniejsze budżety, które przyjmowaliśmy, ale tutaj mamy do czynienia z koalicją osób, które chyba szukają po raz kolejny miejsca w układzie politycznym w przyszłości – wybory za pasem – stwierdził Marcin Zawiła, prezydent Jeleniej Góry.
W trakcie obradowania nad punktem dotyczącym budżetu, ze strony przeciwników przedstawionego projektu nie padły żadne propozycje poprawek, co może wskazywać, że nie chodziło tu o poszczególne zadania w nim określone. Padł jedynie argument, że prezydent nie spotkał się z klubem DRS i PiS, aby porozmawiać o projekcie budżetu. - Nieprawdą jest, że się nie spotykałem - z tych spotkań nic nie wynikało - twierdzi M. Zawiła, który deklaruje, że będzie rozmawiał z osobami, które zagłosowały przeciw.
Sam projekt budżetu określał określał wydatki na 472 miliony złotych. Planowany deficyt miał wynieść ok. 55 milionów złotych, z czego - jak mówiła skarbnik miasta - 17 milionów na wkłady własne, a 38 milionów na pokrycie inwestycji, z których możliwy jest zwrot ze środków europejskich. W sumie na inwestycje zaplanowano 155 milionów złotych, ale jak podkreślał Piotr Miedziński i pozostali politycy DRS - w większości są to markowane inwestycje, które wiszą w budżecie od lat, a w rzeczywistości nie są realizowane. W kwestii oświaty prezydent kolejny raz poinformował, że wkrótce przedstawi propozycje nowej sieci szkół. Istotnym obciążeniem dla budżetu jest też administracja publiczna, która według projektu, w 2018 roku miała nas kosztować 41,5 mln zł (dla porównania w 84-tysięcznym Nowym Sączu to jedynie 31,6 mln). To właśnie beskidzkie miasto na prawach powiatu przewijało się podczas dyskusji. Nowy Sącz również ma ogromne problemy ze smogiem, ale dysponuje dużo większym budżetem, na oświatę wydaje 199 z 612 mln. Przykładowo budżet obywatelski na 2018 rok wynosi 2 mln. zł, a u nas 600 tysięcy.
W rzeczywistości, Rada Miejska ma czas (w wyjątkowych przypadkach, a taki właśnie nastąpił) do 31 stycznia na uchwalenie budżetu i do tego czasu władze miasta opierają się o tzw. prowizorium budżetowe.