Karkonoski Park Narodowy: skarb czy ciężar – takim prowokacyjnym tytułem określił debatę Andrzej Więckowski, który - z właściwą sobie swadą i celnym humorem – zagaił dyskusję. Do Biura Wystaw Artystycznych, gospodarza spotkania, zaproszono Andrzeja Raja, dyrektora KPN, oraz Grzegorza Sokolińskiego, przewodniczącego rady miejskiej miasta pod Szrenicą.
Andrzej Więckowski przeprosił za tytułową prowokację, która może sugerować, że KPN może okazać się zbyteczny. Stwierdził, że park jest skarbem mimo wszystko, a kwestia zasadnicza leży w umiejętności wykorzystania jego bogactwa. Może okazać się zbyt ciężkie do uniesienia, ale – kiedy go zabraknie – wyjdzie na to, że poniesiemy niepowetowaną stratę.
Mówca podkreślił, że wokół KPN gromadzą się dwa obozy. Pierwszy: jego obrońcy, strażnicy słabo opłacani i nieliczni, którzy we wszelki sposób chcą ocalić ostoję przed krwiożerczą cywilizacją. A drugi: pazerni przedsiębiorcy i ludzie skazani na biedę. Dzieci, które przez zachowawczość parku tracą szansę na lepszą przyszłość. - Co zrobić, aby powstające molochy nie naruszyły delikatnego naskórka biotopu Karkonoszy? Nie podważyły równowagi jego biocenozy – pytał A. Więckowski.
- Nasze góry są niepowtarzalne. Gdyby nie Karkonosze, nie byłoby inwestycji w Karpaczu. Nie powstawałby hotel Gołębiewski ani inne obiekty. A ludziom żyłoby się znacznie gorzej, tak jak ma to miejsce w biedniejszych regionach – podkreślił Andrzej Raj, dyrektor KPN. – Naszym celem jest nie tylko ochrona przyrody, ale przede wszystkim jej udostępnianie. To hotel Gołębiewski jest pochodną Karkonoskiego Parku Narodowego, a nie odwrotnie – zaznaczył A. Raj.
- Z tym dyrektorem to jest inna rozmowa – zaczął Grzegorz Sokoliński czyniąc aluzję do prób sforsowania muru niechęci, którym otoczył się poprzedni szef parku. – Naszym celem nie jest dążenie do likwidacji KPN – zastrzegł na wstępie. Sokoliński mówił, że we wspólnym interesie leży współdziałanie, bo bez parku region nie byłby taką atrakcją, jaką jest teraz. Dodał jednak, że to nie dla tej ostoi przyjeżdżają tu narciarze. – Oni przyjeżdżają, bo są góry, śnieg i wyciągi. Jeśli tego nie będzie, pojadą gdzie indziej. I gdzie indziej zostawią pieniądze – dał do zrozumienia.
Podkreślił, że Karkonosze są wyjątkowe, bo dostępne zarówno latem jak i zimą. Wielu turystów przyjeżdża tu tylko po to, aby góry zaliczyć. – To tzw. „szpilkowcy”. Wjeżdżają na szczyt wyciągiem, jedzą hot doga, popatrzą przez lunetę i zjeżdżają. Ich także niewiele obchodzi KPN. Ale to właśnie tacy turyści są zagrożeniem dla gór.
- Bywa, że dziennie na Śnieżkę „wchodzi” małe miasteczko ludzi: 10 tysięcy turystów. Zostawiają tu swoje śmieci, ścieki i depczą szlaki. Góry powoli tracą swoją magię. Nie ma komfortu psychicznego wędrówki, jeżeli depcze się komuś po piętach, a ruch jest większy niż w godzinach szczytu wielkich metropolii – mówił Andrzej Raj. – Najważniejsze, żeby nie przekroczyć pewnej granicy, która gdzieś tam jest wyznaczona, bo wtedy góry „pękną” – usłyszeliśmy.
Należy promować inne, mniej znane zakątki Sudetów, nie tylko Karkonosze. – Są równie piękne, ale nikt tam nie chodzi. Trzeba zmienić punkt ciężkości. Oraz zadbać o rozwój infrastruktury w samych górskich kurortach. Bo turysta w Karkonoszach nie ma alternatywy: albo deptanie szlaków, albo zaliczanie kolejnych knajp w przypadku brzydkiej pogody. Brakuje basenów i innych terenów rekreacyjnych – wypominał Andrzej Raj. – Dziś nie jest proste wybudowanie takich obiektów, bo inwestor musi mieć pewność, że zwrócą mu się koszty – ripostował Grzegorz Sokoliński
Szef rady miasta w Szklarskiej Porębie wyraźnie zaznaczył, że największe niebezpieczeństwo dla rozwoju Karkonoszy to nie KPN i jego strefa chroniona, ale pseudoekolodzy i program Natura 2000. – Skoro ktoś uważa, że nawet rowery są nieekologiczne i blokuje budowę traktów dla cyklistów w górach, to trudno uznać to za normalne. Ja też jestem w stanie udowodnić, że ponowne uruchomienie Kolei Izerskiej przyniesie jakieś tam szkody środowisku - dodał Sokoliński.
Tylko po co to czynić?