– Mieszkam na obrzeżach miasta. Do pobliskiego lasku ludzie często chodzą na spacer z psami. Prowadzą swoje zwierzaki bez żadnego zabezpieczenia! – oburza się Małgorzata Łukasik z Cieplic.
Ludzie się boją, bo nawet z pozoru łagodne psy mogą w każdej chwili zaatakować innych spacerowiczów lub ich zwierzęta. – Przecież po to są smycz i kaganiec, aby ich używać – podkreśla nasza rozmówczyni.
„Psiarze” niewiele sobie z takich uwag robią. – Mam psa rasy husky. Zwierzę musi się wybiegać. Nikogo nie gryzie. Jest bardzo przyjazny dla ludzi. Biegnie do każdego, bo chce się pobawić. Taka jest jego natura – ripostuje pan Jerzy z uzdrowiskowej dzielnicy.
Nie przekonuje go argument, że na jednym z wrocławskich osiedli tej samej rasy pies jest groźny. Atakuje zwłaszcza inne, mniejsze czworonogi. A właściciel nie zakłada mu kagańca, tłumacząc, że inne psy też ich nie noszą.
Tymczasem strażnicy miejscy upominają tych właścicieli zwierząt, którzy nie stosują „zabezpieczeń”, ale czynią to najczęściej w centrum miasta. Na jego obrzeżach już jest gorzej.
Po pierwsze strażników jest za mało, po drugie trudno ludziom wytłumaczyć, że na łące ich pies może być jeszcze bardziej groźny niż w mieście.
Poza tym właściciele często wyprowadzają zwierzęta na polany, które nie leżą w granicach administracyjnych miasta.
– Kilka razy uciekałem przed takimi rozwścieczonymi kundlami, biegającymi bez smyczy ku radości swoich panów. Jeden pogryzł mnie w łydkę – opowiada Marcin, zapalony rowerzysta.
Na wałęsające się bez zabezpieczeń psy zwracają uwagę także myśliwi. Jeżeli właściciele puszczają zwierzęta do lasu tam, gdzie są tereny łowieckie, muszą się liczyć, że myśliwi mają prawo takiego czworonoga zastrzelić.