Jak już pisaliśmy, pani Danuta prowadząca w Jeleniej Górze biuro podróży, wyjechała wraz ze swoim partnerem do Kenii na początku roku. Do Polski para miała wrócić 12 stycznia br. Jednak już kilka dni po zakwaterowaniu w hotelu, pani Danuta zaczęła się „dziwnie zachowywać”. Była pobudzona i agresywna. Kiedy trafiła do szpitala, z hotelu zniknął jej paszport. Jak informowała rodzina, kobieta była przewożona ze szpitala do szpitala, gdzie naliczano Polakom horrendalne kwoty za leczenie.
Za każdym razem diagnozowano u niej chorobę psychiczną. W efekcie, zamiast poprawy stanu zdrowia, u Polki obserwowano pogorszenie. Lekarze w Kenii nie dawali również zgody na wypuszczenie kobiety ze szpitala i jej powrót do kraju. Jedyną szansą miał być transport medyczny, którego koszt szacowano na 400 tys. zł. Wszystko zmieniło się, kiedy na miejsce poleciała córka pani Danuty.
Mama zaczęła przyjmować inne leki, co spowodowało, że była o wiele spokojniejsza – opowiada pani Karolina. – Wraz z konsulem zaczęliśmy negocjować z tamtejszymi lekarzami wydanie zgody na powrót mamy do Polski. W końcu dostaliśmy zgodę na to, by mama wróciła rejsowym samolotem w asyście polskich lekarzy i na ich odpowiedzialność. Udało nam się znaleźć osoby, które się tego podjęły, co też nie było łatwe. W dniu wylotu okazało się, że w hotelu znalazł się paszport mamy. Nikogo nie złapaliśmy za rękę, ale wnioski nasuwają się same. Również podczas informowania o całej sytuacji w mediach dostawaliśmy mnóstwo informacji o podobnych losach innych Polakach, którzy wyjeżdżali na wycieczki zagraniczne. Na miejscu zostało wiele niewyjaśnionych spraw, ale teraz cała rodzina skupia się na stanie zdrowia mamy. W Polskim szpitalu mama przechodzi szereg badań, bo nigdy nie miała żadnych problemów ze zdrowiem psychicznym. Badana jest też pod kątem neurologicznym, bo nie wiemy czy nie doszło do jakiegoś zatrucia, zapalenia mózgu czy choroby tropikalnej. W Kenii medycyna jest na takim poziomie, że nie można było tego sprawdzić, a większość diagnoz wydawanych było przez lekarzy ogólnych na podstawie ich teorii i opinii. Dla dobra mamy nie chcę informować, w którym szpitalu odbywają się badania. Nie mogę też powiedzieć, ilu lekarzy pojechało z nami do Kenii i jak się nazywali, bo w umowie mamy zawarty zakaz udzielania takich informacji – dodaje córka pani Danuty.