Ta biało-czerwona wstęga, którą jest przepasana odwrócona plecami naga kobieta na plakacie do spektaklu, dziwnie przywołuje na myśl słowa piosenki „Nie pytaj o Polskę” śpiewanej przez Obywatela G. C. - To nie kochanka, ale sypiam z nią, choć śmieją ze mnie się i drwią...
Spektakl nie jest jednak freskiem historycznym Polski, a raczej szukaniem odpowiedzi na pytanie: czy miłość jest do kupienia? Twórców interesuje świat, który otacza nas tu i teraz. W warstwie językowej brutalność słowa miesza się z poetyckością (Monika recytuje fragmenty wiersza „Lubię kiedy kobieta” Kazimierza Przerwy-Tetmajera, a Adam cytuje nowotestamentowy Pierwszy List apostoła Pawła do Koryntian 13:4) i współczesnym językiem e-marketingu.
Głównym bohaterem jest opuszczony przez żonę znudzony życiem smutny antykwariusz Adam (gra go z powodzeniem Wojciech Błach). Upija się, chce z kimś porozmawiać i zaprasza przypadkiem do domu „dziewczynę na telefon”. Lecz kiedy tajemnicza Monika (rubaszna Gizela Bortel) zjawia się już u niego, Adam przytomnieje, nie chce korzystać z usług prostytutki i płacić jej za seks. Dziewczyna żąda zapłaty za przybycie. Tyle tylko, że Adam może zapłacić jej dopiero rano, tak więc Monika pozostaje na noc. Tymczasem nad ranem, po roku nieobecności, przyjeżdża z Londynu jego wiarołomna żona Hanna (Anna Korcz buduje rolę na różnych emocjach, od złości po strach), która chce do niego wrócić; opuścił ją jej kochanek, a kontrakt się skończył.
Adam, Monika i Hanna zamieszkują pod jednym dachem. A do mieszkania „szczęśliwego” trójkąta dołącza jeszcze wkrótce szalony emeryt - księgowy Antoni (ujmujący, choć ironiczno-cyniczny Zdzisław Wardejn), który marzy, by zostać artystą malarzem. Zdaje się on nie przystawać do całości, jakby był dopisany trochę obok. Sprawia jednak, że tekst nabiera jeszcze innego znaczenia.
Komentarze na temat historii Polski z perspektywy współczesności przywołuje przemyślana i błyskotliwa scena, gdy prostytutka staje się modelką artysty malarza amatora, który tworzy obraz na konkurs pod hasłem „Kocham Polskę”. Dziewczyna na sztucznym koniu, z krzyżem na piersi, w jednej ręce trzyma szablę, a w drugiej - suszarkę. Do malowania obrazu jego autor szuka wizualnych symboli kojarzących się z Polską: kłosów z „...tych pól malowanych zbożem rozmaitem, wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem…” – jak pisał Mickiewicz w „Panu Tadeuszu”, rogu Wernyhory z „Wesela” Wyspiańskiego, wierzby płaczącej, Wisły i zerwanych kajdan niewoli, przykuwających do barbarzyńskiej Rosji lub Niemiec. - Polska musi mieć wroga! – komentuje artysta.
W jednej ze scen Hanna sprząta mieszkanie i przemawia gorzko, pozbawiona złudzeń chwyta chwilową uwagę widzów, wyciąga puste butelki po spożytej przez jej męża wódce Żołądkowej Gorzkiej. Ciekawostką jest, że dyrektor artystyczny warszawskiego Teatru IMKA na sklepowych banerach i boksach z reklamowaną wódką właśnie promuje swoim wizerunkiem Czystą de Luxe Żołądkową Gorzką, twierdząc: - Tak powinna smakować wódka!
Kapitalna w swej prostocie i sile przekazu jest sama scenografia Wojciecha Stefaniaka, przedstawiająca na zmianę pulsujący życiem nocny klub dla panów oraz mieszkanie z regałem wypełnionym książkami (potwierdzenie przynależności do środowiska intelektualistów), choć na pierwszy plan bezwzględnie wysuwają się postaci.
Przez cały spektakl widzowie śledzą niewiele znaczące rozmowy i obserwują błahe wątki. Jednak ta słodko-gorzka opowieść, która czasem błyska miłym dowcipem i słowem, sugeruje głębię, by po chwili ugrzęznąć w schemacie.