„Oleanna” zagościła w jeleniogórskim teatrze. Dlaczego akurat ta sztuka?
Do napisania „Oleanny” Davida Mameta zainspirowała głośna sprawa sądowa niejakiej Anity Hill i Clarenc’a Thomasa, sędziego Sądu Najwyższego USA. Pani Hill oskarżyła pana Thomasa o molestowanie seksualne w latach osiemdziesiątych kiedy był on przełożonym w Komisji ds. Równouprawnienia w Zatrudnieniu. Powszechnie uważa się, że sprawa ta to jeden z bardziej przełomowych momentów w publicznej debacie dot. napastowania seksualnego w miejscach pracy – tematu, który stał się ostatnio ważnym zagadnieniem w zarządzaniu organizacjami. A o tematach ważnych teatr mówić powinien. Podkreślam – mówić, a nie dawać ich konkretne rozwiązania. Zmuszać widza do myślenia o tych tematach, do ich interpretacji i poszukiwania własnych rozwiązań.
W sztuce występuje zaledwie dwoje aktorów: Tadeusz Wnuk i Agata Moczulska. Sytuacja, z którą mamy do czynienia rozgrywa się za zamkniętymi drzwiami, w pokoju profesorskim, w którym odbywają się „spotkania ze studentką”. Klasyczne molestowanie, czy coś więcej?
Zdecydowanie więcej. „Oleanna” jest sztuką uniwersalną, w której można znaleźć kontekst i dla dyskusji o molestowaniu seksualnym, i psychicznym, i finansowym itd. Chodzi tu przede wszystkim o pewien punkt wyjścia do dyskursu – dyskursu o próbie dominacji, manipulacji; o problemie chęci posiadania władzy nad innymi, wykorzystywania władzy do swoich celów. Ta sztuka ma mnóstwo tropów interpretacyjnych i niczego nie narzuca, choć, istotnie, opiera się na sytuacji „klasycznej”.
Jakiej mianowicie?
Do profesora przychodzi studentka kwestionująca jego umiejętności przekazywania wiedzy; po przeanalizowaniu problemu, profesor proponuje studentce dodatkowe spotkania, mające na celu jej douczenie. Owe spotkania odbywają się w gabinecie profesora, czego niejako widz staje się świadkiem, podglądaczem. W pewnym momencie studentka – powiem kolokwialnie – „wywija numer”, który staje się przyczyną dramatu. Całkowitego upadku profesora, którym kierowała wszakże dobra wola, chęć pomocy studentce słabej. Choć może nie do końca, tego nie wiemy. Nie wiemy też, czy „numer” był przypadkowy, czy planowany? Tego wszystkiego możemy się jedynie domyślać. Widz sam musi zinterpretować „Oleannę”, to do niego należy ostateczna odpowiedź na postawiony problem. Po prostu, tę sztukę należy dograć w domu. Zastanowić się nad nią dłużej.
„Oleanna” trochę odstaje od repertuaru Teatru im. Norwida. Czyżby łamanie konwencji?
Ja patrzę na repertuar całościowo, traktuję go jak wielkie show, w którym winny zawierać się wszystkie elementy potężnego i zaskakującego widowiska z prawdziwego zdarzenia. Właśnie dlatego do repertuaru dołączyliśmy „Oleannę”, sztukę traktującą o problemach społecznych; której do tej pory brakowało. „Oleanna” to coś dla wyrafinowanego widza; coś kameralnego a jednocześnie mocnego i do refleksji. Coś co polecam każdemu. No, może nie dzieciom – choć bynajmniej nie ma tu żadnych obscenicznych scen.