– Z zebranego w tej sprawie materiału dowodowego wynika, że w kwietniu 2008 roku mężczyzna, którego tożsamości nie ustalono, zaproponował Janowi B. prowadzenie działalności gospodarczej polegającej na sprzedaży aut sprowadzonych zza granicy – informuje rzecznik Prokuratury Okręgowej w Jeleniej Górze, prokurator Violetta Niziołek.
W toku postępowania nieznanego mężczyznę określono jako Andrzej S. To on miał się zajmować organizacją firmy i dawać oskarżonemu zalecenia co do jej funkcjonowania. 22 kwietnia 2008 roku Jan B. zarejestrował firmę pod nazwą F.H.U.P. „Jan”, która miała zająć się, między innymi, hurtową i detaliczną sprzedażą samochodów osobowych i furgonetek. B. dokonał wszystkich formalności: załatwił REGON, uruchomił konta w bankach oraz wynajął lokal przy ul. Bankowej w Jeleniej Górze. Założył też telefony służbowe i zatrudnił personel.
Oszuści idealnie zadbali o pozory wiarygodności. Zadaniem pracowników było przekazanie zainteresowanym nabyciem auta, że w celu rezerwacji musieli dokonać opłaty w kwocie 500 złotych. Później dochodziło do podpisania umowy przedwstępnej (nawet poświadczonej notarialnie). Następnie klient zobowiązywał się do zapłacenia zadatku (od sześciu do ośmiu tysięcy złotych – w zależności od ceny auta). W ten sposób dało się nabrać nie mniej niż 100 osób. Zapłaciły one łącznie ponad 700 tysięcy złotych.
Podczas śledztwa ustalono, że przestępcy często korzystali z tych pieniędzy dokonując wypłat z banków, a także używając kart bankomatowych. Kiedy zbliżał się określony w umowie termin dostarczenia auta, Andrzej S. i Jan B. świadomie zaczęli wyłudzać kolejne kwoty. Kontaktowali się z poszczególnymi klientami i prosili ich o dokonywanie wpłat. Mówili, że nie mają gotówki. Dodawali, że w zamian za „pożyczkę”, w ostatecznym rozliczeniu za auto zastosują korzystny upust. Naiwność okazało 28 osób, które „sprezentowały” oszustom około 132 tysięcy złotych.
Kiedy nadszedł termin wywiązania się z umowy, przestępcy „zwinęli żagle” i ulotnili się z Jeleniej Góry. Policja zatrzymała jedynie Jana B., mieszkańca województwa małopolskiego. Ten tłumaczył, że sam był przekonany, iż Andrzej S. faktycznie sprowadzi samochody, które obiecywał oszukanym klientom. Dopiero w grudniu 2008 roku dowiedział się, że całość to mistyfikacja. B. plątał się w zeznaniach i powiedział też, że o oszustwie dowiedział się od S. wcześniej.
Mężczyźnie, który nie był karany sądownie, grozi kara od roku do 10 lat więzienia. Od grudnia ubiegłego roku B. przebywa w celi aresztu śledczego. Do odrębnego postępowania prokuratura przekazała materiały dotyczące Andrzeja S., który wciąż jest na wolności.