Po realizacjach To Free – “Triathlon story, czyli chłopaki z żelaza” (2016), która rozgrywa się w przeddzień zawodów Ironman, i “Pierwszy do raju” (2017), gdzie w przewrotny sposób rozstrzyga się spór o to kto i dlaczego bardziej zasługuje na komfortowe rajskie życie po życiu, duet Dorota Truskolaska–Alibert i Piotr Nowak powrócił do komedii “Dobry wieczór kawalerski, czyli na drugą nóżkę”. Sztuka nie oferuje może doznań intelektualnych, bo humor jest prosty, ale taki był właśnie zamysł autorów.
Co ciekawe, w 2003 Jerzy Bończak (reżyser ostatniej premiery Teatru im. Norwida – farsy “Prezent urodzinowy”) zrealizował “Dobry wieczór kawalerski” jako przedstawienie impresaryjne z udziałem m.in. Borysa Szyca i Piotra Nowaka, który z kolei w 2012 wyreżyserował ten sam tytuł w warszawskim Teatrze Palladium z trupę teatralną. Spektakl w reż. Piotra Nowaka wystawiany był nierzadko przy pełnych salach i owacjach na stojąco w największych miastach Polski (m.in. Warszawie, Krakowie i Poznaniu), także w jeleniogórskim Teatrze im. Norwida (2012) i Hotelu Gołębiewski w Karpaczu (2013). Ponadto “Dobry wieczór kawalerski” w 2013 został nagrodzony w kategorii najlepsza scenografia na II Ogólnopolskim Festiwalu Teatrów Prywatnych “Sztuka Plus Komercja” w Siedlcach.
Akcja dzieje się podczas wieczoru kawalerskiego Młodego (w tej roli Piotr Ligienza) w grupie jego najbliższych przyjaciół. Jest wśród nich Alu (Waldemar Błaszczyk), stary kawaler i znawca kina niszowego, ornitolog Kukuła (Piotr Nowak) oraz jedyny w tym gronie mąż – Wołek (Michał Żurawski), pantoflarz z wieloletnim stażem małżeńskim. Do męskiego towarzystwa dołącza Miki (Piotr Miazga), omyłkowo wynajęty striptizer. Panowie w stanie wyraźnie wskazującym na spożycie wymieniają się Dobry wieczór kawalerski, czyli na beczce z prochem mniej lub bardziej odkrywczymi uwagami na temat relacji damsko-męskich. Przez pryzmat kolejnego kieliszka większość opinii pada niczym w krzywym zwierciadle. Wszyscy próbują bezskutecznie odwieść Młodego od ślubu, uznając, że jest po prostu chory, wobec czego nie do końca wie, co robi. Twierdzą, że wesele jest radosne, a potem już tylko panuje wielki smutek, żona zaś konsekwentnie wypiera mężowi cały mózg. Każdą z postaci obserwujemy w różnych stanach upojenia alkoholowego, bo alkohol jest tu niezwykle istotnym elementem całej akcji i powodem ciągu wielu przezabawnych wydarzeń.
Skoro nie udało się odwieść Młodego od jego zamiaru, to powinien przynajmniej trzymać żonę krótko, bo inaczej wejdzie mu delikatnie na łeb. Aby taką żonę obłaskawić, należy zwracać się do niej słodko; motylku, kwiatuszku, robaczku, kotku, żabko, papużko, byle nie słonko. Samice słonki (ptak łowny) po złożeniu jaj opuszczają gniazda i pozostawiają je na łasce samca, stając się przykładem wyjątkowej niewierności. Najlepiej taką żonę zwać kaczką, te są bowiem monogamiczne i niezwykle stałe w uczuciach. Małżeństwo jest bez wątpienia walką dwóch mocarstw, przy czym przypomina siedzenie na beczce z prochem, zawsze grozi niekontrolowanym wybuchem. Kwintesencją całej tej rozbrajające tyrady o roli kobiety w życiu mężczyzny stała się wypowiedź Alu: “A jakbyś miał żonę, to miałbyś coś do jedzenia”.
Komedia “Dobry wieczór kawalerski, czyli na drugą nóżkę” ma podobne cechy jak satyra Andrzeja Saramonowicza “Testosteron”, o siedmiu sfrustrowanych mężczyznach żalących się na przewrotność kobiet. Swego czasu sztuka “Testosteron” odniosła wielki sukces i urzekł jeleniogórską publiczność Teatru im. Norwida. Według danych w latach 2003-2007 dwieście spektakli widziało ponad 17 tys. widzów, a wpływy ze sprzedanych biletów wyniosły blisko 300 tys. złotych. Potem zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu kolejne produkcje sceniczne (“Perfect Wedding” Robina Hawdona czy “Klub kawalerów” Michała Bałuckiego) i filmowe (“Kac Wawa”) o podobnej tematyce.
W spektaklu nie brakuje popularnych chwytów, nawet gagowych. Sporo jest tutaj ostrych słów i śmiałych scen. Bardzo swobodny i dosadny język, który początkowo może wydawać się zbyt “bezpośredni”, sprawia, że “Dobry wieczór kawalerski, czyli na drugą nóżkę” staje się bardziej rzeczywisty, a przedstawiane sytuacje wydają się nam skądś znane.
Widownia bawi się doskonale, często nawet nie czeka na pointę dowcipu. Obok dowcipu nie brakuje gorzkiej prawdy o nas samych. Może dlatego publiczność tak dobrze się bawi. W końcu najbardziej lubimy się śmiać z samych siebie.
Sądząc po głośnych i nie powstrzymywanych salwach śmiechu, spektakl o współczesnych mężczyznach przypadł najwyraźniej widzom do gustu. Wszystko to za sprawą mnóstwa akcentów “z życia wziętych”, które dostarczają swoistego humoru i dowcipu sytuacyjnego. Sporo jest tutaj ostrych tekstów i śmiałych scen. Wszystko jednak ma swoje uzasadnienie. Libacja alkoholowa może jednak nie wystarczyć, żeby poradzić sobie ze skomplikowanym życiem emocjonalnym. Gorzkie, ale dowcipne.