Z kolei brodaty pan Heniek spod budki u Zenka (nie mylić z potomkiem Henryka Brodatego), którego specjalnością jest rozróżnianie po smaku nalewki wiśniowej od porzeczkowej, nie będzie miał wielkiej mocy przebicia, jeśli – dzięki nieoczekiwanej zamianie miejsc – zostanie prezydentem miasta.
Rzeczywistość jednak płata różne figle. Bardzo często jest właśnie tak, że tacy panowie Heńkowie (panie też) robią zawrotną karierę pnąc się po szczeblach władzy i depcząc trupy przeciwników. Rządzą, jak potrafią, a że nie potrafią, czynią to fatalnie. A ludzie zdolni uciekają z tego piekła, gdzie pieprz rośnie.
Bo władza to przecież nie tylko wskazani głosem ludu wybrańcy w fotelach prezydenckich, sejmowych, czy samorządowych. To także cała armia rządzących rozmaitymi dziedzinami życia, poustawiana w hierarchii społecznej od brygadzisty ekipy sprzątającej ulicę po premiera rządu. Cała masa kierowników, naczelników, dyrektorów, prezesów. Często to zaplątana w układy hierarchiczna kilka. Na sztandarach mają hasła: „,manus manum lavat”, lub „divide et impera”. Ręka rękę myję oraz dziel i rządź
Są dyrektorzy i dyrektorki zakochani sami w sobie. Można być pewnym, że owa osoba jest świetnym kandydatem na Narcyza Roku oraz Macochę Wiedźmę z bajki o Królewnie Śnieżce. – Lustereczko, powiedz przecie, kto najpiękniejszy jest na świecie? – Wiadomo, przecież, że prezes(ka) naszego klubu! – odkrzykuje zwierciadełko.
Obraz w lustereczku bywa jednak ułudą widzianą tylko przez tego, który w nie patrzy. Ile te rządy mają wspólnego z tym, co we władzy jest najważniejsze, czyli jej służebnością? Pewnie niewiele: wygrywają gry oraz knucia gabinetowe oraz nadęcie. A taka nadymana władzuchna jest jak balonik: szybuje górnolotnie, ale prędzej czy później bardzo głośno pęka.
Archetyp takiego dyrektora partacza stworzył niezapomniany Jerzy Dobrowolski w barejowskim „Poszukiwana, poszukiwany”. Ten sam, który „był z zawodu dyrektorem” i przestawiał na planie jeziorka, za co jeszcze – jako racjonalizator – dostawał pokaźne honoraria. Wprawdzie był to głęboki PRL, ale mam wrażenie, że dziś – kiedy tamte czasy wydają się zamierzchłą przeszłością – takich szefów „zawodowców” ci u nas dostatek. Skaczących z foteli poselskich na stołki dyrektorskie, bo „przecież trzeba coś z naszym Mieciem zrobić”.
Dziś kiedy mówimy „władza”, myślimy: premier. Mniej więcej na tej samej zasadzie, gdy w PRL ze słowem „partia” nierozłącznie był kojarzony Lenin. Nie wiem, co sobie skojarzymy z władzą jutro, ale – w sumie – to nieistotne. Chodzi o ten sam mechanizm, w którym zmienia się tylko jeden element układanki. Reszta pozostaje taka sama.
Teresa Torańska wymalowała świetny portret władzy ustami bohaterów wywiadów, które ukazały się już dawno temu w książce zatytułowanej „Oni”. Warto ciągle wracać do tej pozycji. Teraz, choć od jej wydania parę lat minęło, czasy „onych” ani na chwilę nie zapisały się w czasie przeszłym dokonanym. „Oni” wciąż mają się świetnie.