Zdarzenie opisuje poniedziałkowa Polska Gazeta Wrocławska. Sytuacja miała miejsce w Świdnicy. To właśnie tam na parkingach przy hipermarketach policjant swoim samochodem czyhał na potencjalną ofiarę. Jeździł celowo tak, aby doprowadzić do stłuczki.
Po incydencie wysiadał z auta, tłumaczył kierującym, że nie ma powodu do zdenerwowania i każdemu zdarza się chwila nieuwagi. Kobiety najczęściej były spanikowane i nie analizowały sytuacji, tylko przyznawały rację policjantowi i brały na siebie winę za kraksę.
Funkcjonariusz wzywał patrol, ten spisywał protokół, a za kilka tygodni na konto prowodyra spływała okrągła sumka od ubezpieczyciela na naprawę auta. Tyle że auta nie naprawiał, a pieniądze odkładał. Proceder powtarzał kilka razy i dobrze na tym wychodził. Na tyle to było opłacalne, że mógł często zmieniać… samochody.
I to go zgubiło, bo wśród kolegów wzbudził podejrzenia. Nikogo z policjantów nie było stać na tak częste zmiany samochodów, a nieuczciwy stróż prawa czynił to często i kupował sobie coraz nowsze modele. Funkcjonariuszom wydało się też podejrzane, że do stłuczek dochodziło regularnie, a ofiarami były tylko kobiety.
Funkcjonariusza aresztowano. Nie przyznaje się do winy. Jeśli sąd mu ją udowodni, policjantowi grozi kara do dziesięciu lat więzienia.