- Mimo że chatka nie istnieje od wielu lat, miejsce znalazłem bez trudu, bo pomiędzy drzewami wyraźnie widać ułożony z kamieni jej fundament. Ma on 4,5 na 4,5 metra, a od strony drogi, aby wyrównać grunt ułożono go do wysokości 70 cm. Po lewej stronie widać nawet kamienne schody. Obecnie poza fundamentem przedniej ściany widać fundamenty boczne: prawy o długości 1,40 i lewy o długości 2,60 metra. Część tylna widoczna jest tylko jako prosta linia i częściowo wystające spod igliwia i liści kamienie. To, co widać wyraźnie to ponad 50 kamieni ułożonych jeden na drugim. Z części drewnianych zachowało się tylko kilka belek konstrukcyjnych i desek. Reszta nie przetrwała próby czasu – relacjonuje Krzysztof Tęcza.
- Do tej pory otaczała mnie sama zieleń. Po leżącym nie tak dawno temu śniegu nie ma ani śladu. Wspinam się dalej, może wyżej coś się zmieni. Szybko okazuje się, że miałem dobre przeczucie. Zauważam niewielką plamę zmrożonego śniegu. Ucieszony lepię kule i buduję z nich bałwana. Nie wyszedł on co prawda zbyt duży, ale jest to pierwszy tej zimy śniegowy ludzik – opowiada K. Tęcza
- Gdy skręcam na Drogę nad Reglami śniegowe plamy pojawiają się coraz częściej. Są one także coraz większe. Z jednej strony robi się coraz przyjemniej, z drugiej podtopiony śnieg utworzył na ścieżce trudne do przebycia lodowe jęzory. Trzeba uważać by nie złamać sobie nogi. Nagle dostrzegam wśród jagodzin wiszące owoce. Coś niesamowitego. Tutaj śnieg a tu jagody. Co prawda nie nadają się one do jedzenia ale widok jest wspaniały – relacjonuje.
- Ponieważ do zmierzchu pozostało już niewiele czasu postanawiam wycofać się kiedy jeszcze jest bezpiecznie. Ruszam zatem ścieżką wiodącą wzdłuż Polskiego Potoku. W zamyśle miałem zamiar sprawdzić czy dotrę do starej drogi i czy w kolejnej chatce jest wszystko w porządku. W pewnym momencie usłyszałem jakieś dziwne odgłosy, jakby ktoś ciął drzewo. To niemożliwe, pomyślałem sobie. Jest przecież poświąteczna niedziela, nikt nie wysłałby w taki czas pilarzy do lasu. Tym bardziej, że to przecież teren Karkonoskiego Parku Narodowego. Zaciekawiony ruszyłem w stronę, z której dochodziły owe odgłosy. Nie było to wcale takie łatwe. Rosnące młode jodły były tak gęste, że co rusz grzęzłem w nich. Gdy w końcu udało mi się przedrzeć, nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. W młodniku dojrzałem dwa motory i młodych ludzi, którzy usiłowali się wydostać z gęstwiny. Zapytani co tutaj robią odpowiedzieli, że… zabłądzili! Pokazałem im jak mają zjechać do drogi i opuścić teren Parku. Okazało się, że ze względu na gęsto rosnące drzewka, do drogi dotarłem szybciej od nich. W tym czasie pojawili się następni motocykliści. Gdy w końcu wszystkie motory pojechały w dół myślałem, że wreszcie zapanuje spokój. Nic z tego, szybko okazało się, że za pierwszym zakrętem motocykliści ponownie sklecili w las i przedzierali się przez kolejne zarosła. Na II Drodze, aż do Koralowej Ścieżki widać było bruzdy po ich oponach – opowiada Krzysztof Tęcza.
- Nieco dalej widzę złamany kamień z datą 1900. Wygląda na to, że ktoś musiał go potrącić, ale to na pewno nie motocykliści, ich motory są na to za słabe. Warto by było ów kamień posadowić w nowym bezpieczniejszym miejscu, trochę dalej od drogi. Dalszą trasę pokonuję już bez niespodzianek, jednak kiedy mijam Sosnówkę z lasu od strony Grodnej wyjeżdżają kolejne dwa motory, a ich kierowcy nie włączając świateł ruszają asfaltem przyśpieszając na jednym kole i wkrótce znikają za zakrętem. Ot nasza rzeczywistość – kończy relacje K. Tęcza.