– Kochane dzieci, nauczyłam się od was życia. Nie obrażajcie się tylko, że tak do was mówię, ale dla mnie zawsze będziecie dziećmi. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak ta chwila jest dla nas ważna i wzruszająca – powitała zgromadzonych w piątek w pawilonie „Małgosia”, dr Zofia Zahorska, wieloletni dyrektor i założyciel placówki. – Serce bije mocniej i głos się łamie, gdy wspomina się lata wspólnej pracy oraz chwile radości i smutku, które zawsze wszyscy razem przeżywaliśmy – dodał Roman Jałako, prezes Uzdrowiska Cieplice, który w latach 1981-2000 pracował w szpitalu uzdrowiskowym dla dzieci.
Po wzruszających powitaniach nadszedł czas na wspólne oglądanie archiwalnym nagrań, śpiewanie piosenek z dziecięcych lat, rozmowy przy słodkich rogalikach (które, jak twierdzą byli kuracjusze, zawsze były tu pyszne) i zwiedzanie ośrodka. – O, tutaj spałem – przypomina sobie z radością jeden z uczestników spotkania. – Tak, a tutaj niszczyłeś łazienkę – dodaje ze śmiechem dr Zofia. Co chwilę ktoś dziwi się też, że sale kiedyś takie wielkie, dziś wydają się całkiem małe.
Odwiedzić drugi dom
Byli kuracjusze porozumieli się dzięki popularnemu portalowi nasza-klasa. Pomysłodawczyni przedsięwzięcia, Małgosia Kaczmarek (panieńskie Markowiak) z Nowego Tomyśla, wyjaśnia, że propozycja spotkania padła w styczniu. – Co jakiś czas na portalu ktoś wspominał, że może warto byłoby się spotkać, więc pomyślałam, że zamiast kilku małych spotkań, warto zorganizować jakiś większy zjazd. No i udało się w sumie zebrać ponad 40 osób – mówi z dumą.
Z zaangażowania młodych ludzi cieszy się dr Zofia, która wspomina, że wielu z nich spędzało na leczeniu w Cieplicach całe lata. – Sanatorium stało się ich drugim domem i cieszę się ogromnie, że chcieli tu przyjechać. Często przebywali tu po kilka lat z przerwą na wakacje, kończyli szkoły podstawowe. Dzisiaj może nie kojarzę od razu wszystkich twarzy, ale gdy tylko ktoś mi powie swoje nazwisko, od razu pamiętam, co mu dolegało. Dzięki takiemu spotkaniu tylko utwierdzam się w przekonaniu, że warto tu było pracować – wyjaśnia Zofia Zahorska.
Takiego samego zdania jest również rehabilitantka Maria Miedzińska (Pyczel), która w sanatorium pracowała 32 lata. – Dzieci były kochane, pomimo że cierpiały na bolesne choroby i niełatwo było zaciągnąć je na rehabilitację. Jednak dzięki współpracy całego personelu byliśmy bardzo zżyci. I choć od czasu, kiedy ostatni raz się widzieliśmy minęło tyle lat, dziś wystarczy jedno słowo i uśmiech, żeby się rozpoznać – mówi p. Maria, przez dzieci ochrzczona Marylką.
Renata Kabala z Otwocka i Dorota Woźnica z Warszawy ostatni raz w Cieplicach były czternaście lat temu. Renata w wieku 9 lat trafiła do sanatorium ze sclerodermią (zanikiem tkanki łącznej), Dorota z reumatoidalnym zapaleniem stawów. Ich codziennością była rehabilitacja ogólnorozwojowa, basen, wirówka, borowina czy suche masaże. – Tu nie tylko leczyłyśmy się i uczyłyśmy. Tutaj kształtował się nasz charakter, osobowość, wartości i priorytety, uczyłyśmy się nawiązywać relacje międzyludzkie. Tak naprawdę spędziłyśmy w Cieplicach najwspanialsze chwile życia, choć kojarzą się z chorobą – mówią.
Przyznają, że najgorsza była tęsknota za domem i rozłąka z rodzicami. – Na szczęście była dr Zahorska, nasza druga mama. Pielęgniarki to dobre ciocie, a pedagodzy – bratnie dusze. Dzięki takim osobom, jak ona, tworzyliśmy wielką rodzinę i pomagaliśmy sobie nawzajem – dodaje Dorota. – Pani doktor zrobiła dla nas wiele dobrego, to po prostu złoty człowiek. Zawsze nas broniła, wiedziała, kiedy przytulić i pocieszyć – podkreśla Małgosia. Śmieje się, że podczas piątkowego spotkania jej mąż usłyszał od dr Zahorskiej: „zięciu, daj buziaka”.
Paweł Protaziuk z Pieszyc, Lucyna Gorzynik z Wrocławia, Joanna Pokorska ze Szczecina, Anna Domachowska z Bydgoszczy, Karolina Pyrzanowska z Wołomina i Anna Snacka z Gorzowa wspominają wieczorne dyskoteki w piżamach i Pawła w roli obiektu westchnień. W pamięci zachował im się też rygor panujący na sali gimnastycznej i ćwiczenia, po których nie mieli siły, by podnieść się z materaca. – Wtedy unikaliśmy ich jak ognia, ale dziś każdy docenia efekty, jakie przyniosły – mówią. Dorota i Renata śmieją się z kolei, przypominając sobie mini-playback show, podczas którego zamiast mikrofonów w dłoniach ściskały dezodoranty, a gitarę zastępowała rakietka do badmintona czy najbardziej rozrywkową siostrę, Dorotę Posoń, przy której cisza nocna przeciągała się do północy.
Wszyscy ze zdziwieniem stwierdzają, że z sanatorium wiążą się tylko ich najlepsze wspomnienia. – Przeżyłam tu naprawdę wiele, ale pamiętam tylko piękne chwile, których było mnóstwo. Poznałam wielu wspaniałych ludzi, wtedy dzieci, z całej Polski. Dzięki pięcioletnim pobycie w sanatorium jestem dziś sprawna. To jest najważniejsze pewnie nie tylko dla mnie, ale i dla wszystkich pozostałych – podkreśla Dorota.
Byli kuracjusze i pracownicy podkreślają, że to spotkanie historyczne i nie wiadomo, czy drugi raz trafi im się jeszcze taka okazja. – Pewnie, że mogło być nas jeszcze więcej, ale uważam za wielki sukces, że udało nam się zebrać w takim gronie razem z personelem – mówi Małgosia.
– Dzisiejsze spotkanie to dla nas sentymentalna podróż w przeszłość. Jechało się tu jak na skrzydłach i z mocno bijącym sercem. Nie planujemy na razie nic więcej, po prostu cieszymy się tym, co jest teraz – dodaje Renata.