A jaki jest pełny, realny obszar problemu w mieście? - Trudno o dokładny szacunek – powiedziano nam w Wydziale Edukacji UM – ale stan przedstawia się następująco: mamy grupę 743 dzieci rocznika 2010, które są przygotowane, by rozpocząć naukę w szkole oraz grupę 135 dzieci „odroczonych”, to znaczy 7-latków i starszych, które nie poszły do szkoły 1. września 2015 r. na skutek m.in. wskazań Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej. I powstaje pytanie – jaka część tej grupy zdecyduje się pójść do szkoły? Ministerstwo szacuje, że ok. 15% 6-latków pójdzie do I klas, nasze szacunki, wynikające z rozmów, są nieco wyższe, ale to rodzice zdecydują, zapewne do końca kwietnia, ile dzieci pójdzie do szkoły. Jeśli rzeczywiście 15%, to w naszej sytuacji będzie to niewiele ponad setka dzieci, wtedy powstanie nie więcej, niż 12 oddziałów.
To nie są jedyne konsekwencje, bo kolejne czekają nas (a właściwie nauczycieli) nieco później. Rodzice dzieci, które poszły do szkoły w wieku 6 lat, a są teraz w klasach I i II mogą zdecydować o pozostawieniu pociech w tej samej klasie, bez promocji do następnych. Ilu takich będzie ? – nikt nie wie. A sześciolatki, które poszły do pierwszych klas w pierwszym roku reformy (2014/2015), stanowiły tak liczną grupę, że utworzono wtedy 45 klas. Za rok jej liczebność zmniejszyć się może nawet o połowę, więc kolejna dwudziestka nauczycieli ma niepewny byt. Dyrektorzy szkół będą musieli zwalniać świetnych specjalistów do pracy z najmłodszymi. Ale… wyjścia nie mają.
- Dla nas najważniejsze jest ocenić preferencje rodziców – mówi Paweł Domagała, naczelnik Wydziału Edukacji. – Chcemy możliwie wcześnie rozpoznać, czy rodzice będą chcieli, aby dzieci pozostały w przedszkolach, czy poślą je do szkół, a także, czy zdecydują się na pozostawienie dziecka w pierwszej klasie, czy pozwolą mu na promocję do następnej? - Takie ankiety dla rodziców dzieci „przedszkolnych”, „odroczonych”, „szkolnych”, z podziałem na klasy I i II trafiły już do szkół, oczekujemy na jej zwrot do końca stycznia. Analiza danych pozwoli nam na przygotowanie istotnych decyzji na tyle wcześnie,, na ile to możliwe – dodaje Paweł Domagała.
Dodatkową trudnością jest zupełny brak informacji, czy zmieni się tzw. podstawa programowa. Dla laików – to puste hasło, ale w praktyce oświatowej to sprawa bardzo ważna. Do tej pory (na mocy obowiązującej do niedawna ustawy) przedszkola uczyły poprzez zabawę, a literki i liczby dzieci sześcioletnie poznawały w szkole. Tam też uczyły się sprawnego układania wyrazów w zdania i coraz trudniejszych operacji na liczbach. Skoro teraz trafią do szkół o rok później, czy ten etap nauki przejmą znów przedszkola? Nie wiadomo.
Czy to wszystko (i jak?) odbije się na budżecie Jeleniej Góry? – Oczywiście, że tak – mówi Paweł Domagała – choć nie do końca wiadomo, z jaką siłą. Nauczyciele będą się bronić przed zwolnieniem w rozmaity sposób, co pogłębi deficyt budżetu, a na co pozwala Karta Nauczyciela, której nikt nie rusza. Dziś już – ponad subwencję oświatową - miasto dopłaca do oświaty ok. 40 mln złotych. A będzie więcej, tym bardziej, że zdecydowanie większa grupa dzieci znajdzie się przedszkolach, gdzie dotacja Państwa jest mniejsza, a udział finansowy Miasta – większy. I to nawet przy zagrożeniu, że nie wszyscy rodzice znajdą miejsca dla swoich dzieci, bo dla niektórych 3-latków może ich zabraknąć w tym roku. Decyzja władz Jeleniej Góry o budowie żłobka i przedszkola w osiedlu Zabobrze III wydaje się być zbawienna w tej sytuacji, choć była tak krytykowana. Ale przedszkole nie powstanie przecież w tym roku. Biorąc to wszystko pod uwagę trudno się nam dziś w ogóle ustosunkowywać do zapowiadanej likwidacji gimnazjów – podkreśla Paweł Domagała.