Gorszego scenariusza pogodowego być nie mogło. Planując sztukę w plenerach Czarnego, realizatorzy liczyli na czerwcową najdłuższą noc świętojańską, romantyczny księżyc i zapach pobliskich łąk. A tu nad dworem rozpadało się jak z cebra kilka minut przed godziną 20, kiedy miała się zacząć premiera „Listu”, jednoaktówki Aleksandra Hrabiego Fredry, rodzimej commedia dell’arte.
Deszcz co prawda aż tak bardzo nie przeszkodził, ale też nie ułatwił artystom zadania. Akustyka dziedzińca „mściła się” przenosząc głośne odgłosy ulewy, a aktorzy musieli zdać się na siłę swoich głosów, aby przekrzyczeć deszcz. Jacek Grondowy (Orgon) szalał na „scenie” i tak wczuł się w rolę zazdrosnego chorobliwie męża, że wściekły trzasnąwszy oknem, stłukł szybę. – To na szczęście – powie później Jarosław Góral, który oglądał sztukę wśród licznie zebranej publiczności.
Fruwały po niej pierze z poduszki porwanej w ataku furii przez Orgona. Wściekłego po przeczytaniu namiętnego tytułowego listu swojej żony adresowanego do wyimaginowanego kochanka. Stryj Radost (Tadeusz Wnuk) tańczy i śpiewa. Ucieka przed bykowcem ukazując swoje „wdzięki”. Nie przepuszcza też okazji do ubicia dobrego interesu.
Antagonista Orgona – zazdrośnika i furiata – Zdzisław, panicz i bawidamek, perfidnie doprowadza swojego „przeciwnika” do wściekłości usiłując dostać się do ukochanej Zofii. A na temperament panów jak oliwa dolana do ognia działają kobiety. Heroina Celina – żona Orgona (Elwira Hamerska-Kijańska) oraz młodziutka i wdzięczna wspomniana Zofija (Agata Moczulska), w której na zabój kocha się Zdzisław. To wszystko zgrabnym wierszem Fredry: bez uwspółcześnień (poza saksofonem, w rękach i ustach Zdzisława) i dziwactw. Za to w przepięknych kostiumach zaprojektowanych przez Elżbietę Terlikowską.
Po sztuce – oklaski. Bodaj poczwórne. Kwiaty dla artystów. Wychodzi reżyser Krzysztof Pulkowski, autor koncepcji ruchu scenicznego Julian Hasiej, w końcu – dyrektor Teatru Norwida Bogdan Koca. – Poczekajmy na aktorów – powie przed bankietem wieńczącym premierę. – Oni są tutaj najważniejsi.
Zmęczeni, ale odświeżeni bohaterowie wieczoru pojawiają się w końcu w potężnej sali Dworu Czarne. Kolejne brawa i gratulacje: od Janusza Zaorskiego, znanego reżysera, księdza Andrzeja Bokieja, zastępców prezydenta Jerzego Łużniaka i Zbigniewa Szereniuka, zastępczyni przewodniczącego rady miejskiej Anny Ragiel. Kolejka jest dłuższa. Same ciepłe słowa. Podobało się. W tłumie widzimy też Agatę Żmijewską, sekretarz miasta, Krzysztofa Kucharskiego, krytyka Polski Gazety Wrocławskiej, jest aktorka Małgorzata Osiej-Gadzina. Przybyli: Julita Zaprucka, dyrektorka Muzeum Domu Hauptmanna, szef aeroklubu Jacek Musiał. Gorące gratulacje składał aktorom Grzegorz Jędrasiewicz, edukator z BWA. Artystów ściska Urszula Liksztet, kierowniczka literacka TN.
– Dziękuję wszystkim za pracę w tych trudnych warunkach, przy niekorzystnej pogodzie. Były wpadki, ale w takiej sytuacji to zrozumiałe. A szczególne uznanie należy się tym, którzy uratowali ten zabytek przed zagładą. Dzięki nim teraz możemy w tych wnętrzach przebywać – Bogdan Koca wskazuje na dumnego Jacka Jakubca, kustosza Dworu Czarne. Brawa dostaje także zamkowy „dobry duch”: Zbylut. Dyrektor Koca podkreśla, że – choć będzie poszukiwał nowych przestrzeni dla aktorów w innych zamkach i pałacach – najważniejszy jest budynek przy al. Wojska Polskiego – Teatr im. Norwida.
Pierwsza premiera za czasów nowego dyrektora naczelnego za nami. Kto spodziewał się dziwactw, poszukiwania drugiego dna, fascynacji odchodami – wyszedł z dworu rozczarowany. Bo „List” to po prostu zwykły, dobry teatr, bez bezsensownego poszukiwania kwadratury koła. Fredro uniwersalny. Bo przecież ile takich „Listów” mamy na co dzień w różnych, zupełnie nieteatralnych okolicznościach. Teatralny jest happy end, który w życiu zdarza się niestety rzadziej.
Teatr Norwida zaprasza na przestawienie także 25, 26, 27, 28 oraz 30 czerwca o godzinie 20.