Waldemar Zawodziński jest dobrze znany jeleniogórskim widzom Teatru im. Norwida. Tutaj za dyrekcji Aliny Obidniak przed dwudziestu czterech laty debiutował jako reżyser, scenarzysta i scenograf ze swoim przedstawieniem „Golem”, a dwa lata później swym doskonałym wyczuciem teatru odniósł olbrzymi sukces twórczy komedią szekspirowską „Sen nocy letniej” z udziałem m.in. obecnych aktorów jeleniogórskich – Jarosława Górala i Piotra Konieczyńskiego. Jego uczniem w łódzkiej „filmówce” był Igor Kowalik, powszechnie kojarzony z tytułową rolą w musicalu „Przygody Rozbójnika Rumcajsa”. Podczas ubiegłorocznych 39. Jeleniogórskich Spotkań Teatralnych za reżyserię sztuki „Niżyński” wraz z odtwórcą tytułowej kreacji Kamilem Maćkowiakiem odebrał nagrodę ufundowaną i wykonaną przez Dariusza Milińskiego.
Teraz mieliśmy okazję zobaczyć jeden z ostatnio zrealizowanych spektakli Waldemara Zawodzińskiego. Jest to adaptacja sztuki „Nad”, za którą jej autor Mariusz Bieliński już zdążył być uhonorowany prestiżową Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną na Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@Port.
W przedstawieniu „Nad” oglądamy sceny konsekwentnie stylizowane i przyciemnione. Niby taki zwykły temat z nurtu dramatu więziennego. Opowiada historię Jakuba (powściągliwy Mariusz Jakus budzi współczucie), który w wieku dwudziestu lat na podstawie zeznań bliżej nieznanego świadka zostaje osądzony za zabójstwo sąsiadki staruszki, z którą łączyły go silne więzi emocjonalne, i zostaje w efekcie skazany na dożywocie.
Rodzice Jakuba (pełna ciepła i zrozumienia Ewa Wichrowska, przejmujący Andrzej Wichrowski) pod zmienionymi nazwiskami przeprowadzają się. Matka wierzy w niewinność syna, lecz bezskutecznie próbuje dowiedzieć od psycholożki więziennej Olgi (udany debiut urokliwej Agnieszki Więdłochy) kim jest owy świadek zabójstwa. Kilkanaście lat później przypadkowo aresztowany mężczyzna (niepokojący Krzysztof Wach) przyznaje się do wielu popełnionych zbrodni i ujawnia się jako rzeczywisty sprawca morderstwa, za które został skazany Jakub. Naczelnik więzienia (Stanisław Kwaśniak) wyprowadza z celi Jakuba.
Ale jednak jest tu ciąg dalszy wydarzeń. Jakub wychodzi z więzienia na wolność i dowiaduje się prawdy o przestępstwie, którego dopuścił się inny człowiek. W poszukiwaniu pracy i prawdziwego winowajcy trafia do psycholożki więziennej Olgi, którą brutalnie gwałci. Olga wyjawia mu wreszcie całą prawdę o świadku; jest nim jego własny ojciec, który widząc Jakuba obok ofiary w kałuży krwi, wierzy temu co zobaczył, a nie zeznaniom swego syna.
Kolejna scena ukazuje Jakuba nad ciałem bestialsko zamordowanego ojca. W efekcie popełnionej zbrodni Jakub powraca do więzienia. Jego pojawienie się w celi przynosi dużo satysfakcji Staremu (Aleksander Bednarz), czyli głównemu sprawcy zła na Ziemi - biblijnemu diabłu, nazywanym panem tego świata. To właśnie on w finałowym momencie zawiadamia matkę o samobójstwie Jakuba.
To dobrze, że „Nad” pozostaje za blisko publicystyki, aby nie osiągnąć rangi moralitetu. Zarówno stylizacja sztuki jak i cała tkanka drobnych obserwacji składa się na obraz świata chorego na obojętność w stosunkach między ludźmi, świata moralnej znieczulicy, w którym zabicie człowieka pozostaje być w końcu czymś niezwykłym.
W takim świecie na śmierć odpowiedzieć trzeba śmiercią; taka jest logika błędnego koła, które wyklucza wszelkie nadrzędne zasady moralne reprezentujące inny porządek. Ale Waldemar Zawodziński nie posuwa się w swej analizie tak daleko, lojalnie wskazuje tylko możliwość podobnego kierunku myślenia. W dążeniu do obiektywizmu stawia argumenty moralne i intelektualne. Pasjans wyszedł, temu nie da się zaprzeczyć – wykorzystana została szansa na spektakl prawdziwy, a więc taki, który byłby opowieścią o prawdziwych ludziach.
W Jakubie rodzi się zwierzęcy instynkt, nie ma w nim potrzeby, by zmienić swoje nastawienie, a jego marzeniem jest, żeby zabić tego jedynego świadka, przez którego niesłusznie skazano go na dożywocie. Jakub zdaje się zupełnym przeciwieństwem autentycznych bohaterów-recydywistów z cyklu programów dokumentalnych „Byłem gangsterem” – on wychodząc na wolność pała żądzą zemsty, podczas gdy oni nawracają się na chrześcijaństwo i żyją „po Bożemu”.
Matka Jakuba zdawać by się mogło zwraca się do Stwórcy i modli się, ale są to martwe, puste i nieświadome słowa bezdusznego androida. Ojciec Jakuba tłumaczy się przed Bogiem, że podobnie jak Bóg Ojciec wydał swojego Syna, jednak z różnicą taką, że ten uczynił to z lęku przed pijaństwem i przeklinaniem syna. Ta postać jest bliższa psychopacie uważającego się za wysłannika Boga z thrillera „Siedem”, niż starotestamentowemu Abrahamowi, który złożył Bogu w ofierze swojego syna.
Prawdziwy morderca mając przed swymi oczami obraz zgwałconej dwunastoletniej ofiary wygłasza litanie za zmarłych, a potem majaczy coś o dzwoniącym do niego Bogu, który zabrał go na spacer po slumsach i barach. Młoda psycholożka – choć zachowuje profesjonalną postawę – jest zupełnie bezradna. Bogiem pana naczelnika staje się mimowolnie model własnoręcznie złożonego żaglowca. W takich postawach ludzkich stary bies może spokojnie jednoczyć demony.
Identycznie jak bohater sztuki, nasze społeczeństwo nadal stosuje zasadę „oko za oko”, którą prawną sankcję znajduje w kodeksie Hammurabiego. Bo trudno byłoby jednak powiedzieć, że punktem wyjścia jest w tych scenicznych postaciach etyka chrześcijańska.
„Nad” jest głosem w dyskusji przeciwko zbrodni (morderstwo za 10 złotych niewinnej i bezbronnej osoby jak z jednej z kronik policyjnych, historia ojcobójstwa jak z powieści Fiodora Dostojewskiego „Bracia Karamazow”) i sprawiedliwości (prawdziwy morderca pozostaje na wolności, kiedy niewinny Jakub nie otrzymuje najmniejszego zadośćuczynienia za wyrządzoną mu krzywdę), o utracie wiary w człowieka (dowód z poszlak pozwala ojcu na uznanie winy i wniesienie oskarżenia przeciw synowi). To protest przeciwko immanentnemu złu w naturze człowieka, chociaż nie ma zdecydowanego określenia postawy moralnej i filozoficznej samego autora, jest pytanie o Boga, tego niewidzialnego kogoś „Nad” nami.
Ten przejmujący i przygnębiający współczesny dramat, gdzie rysowany ostrą i wyraźną kreską główny bohater zostaje niesłusznie oskarżony o przestępstwo, tchnie prawdopodobieństwem i realizmem. To zasługa dojrzałego literacko tekstu pióra Mariusza Bielińskiego, zawierającego język poetycki, ale bliski współczesności, afabularny. Jego bohaterowie są wyciągnięci z tragedii antycznej.
Dzięki jednolicie mrocznej i przerażającej scenerii Marii Balcerek oraz operowaniu światłocieniem i dobieraniu zgaszonych kolorów przez Krzysztofa Sendke udało się osiągnąć trafny efekt myślenia niesztampowego. W aranżacji poszczególnych scen spektaklu siłą jest artystyczne mistrzostwo wizji Waldemara Zawodzińskiego, gdzie nie ma miejsca na banał, laickie naleciałości czy tanie moralizatorstwo. Udało się też uniknąć łatwych sądów, bo wywód reżysera zmierza ku innej kulminacji.
Dziś repertuar kin i telewizji (nie wspominając o grach komputerowych) składa się niemalże z filmów o zabijaniu łatwym i eleganckim, do którego wystarcza zręczny ruch karateki albo pif-paf z policyjnego rewolweru, zabójstwo ma więc charakter dekoracyjny a nie problemowy. Przyjmuje się te obrazy z całkowitą obojętnością, co jest tylko symptomem obojętności rozciągającej się poza daną produkcję. W takiej sytuacji liczy się już sama obecność spektaklu, który działa jak cios obuchem. Jest to cios powodujący po wstrząsie jakiś przebłysk refleksji. O nic innego przecież nie chodzi.