Pierniki dla króla. Mariusz Urbanek
Wokół, w powietrzu roznosi się nieśpiesznie zapach choinkowych gałązek, ulice rozświetlają świąteczne lampki zawieszone na drzewach, które ułożone w przeróżne wzory przypominają kształtem piernikowe wypieki — a to przywołuje korzenny zapach i smak świątecznych smakołyków…
Przenieśmy się na chwilę — w czasy odległe i owiane legendą — do świdnickiej piekarni mistrza Marcina. Smak jego pierników znany był na całym Śląsku i powiadają, że nawet przewyższał słynne toruński katarzynki.
Marcin strzegł swojej tajemnej receptury wypieków jak przysłowiowego „oka w głowie”, ale również tak samo strzegł swej pięknej, mądrej córki Zuzanny. Nadszedł jednak czas na zamążpójście dziewczyny. Troskliwy ojciec obmyślił sprytny plan: piernikowy konkurs dla zalotników. Łatwo się domyślić, że postawił poprzeczkę tak wysoko, żeby żaden z młodych piekarzy nie miał szans — musiałby przewyższyć swoim kunsztem samego mistrza Marcina.
Jednak Zuzanna miała już swojego wybranka — był nim czeladnik ojca, Chrystian. Młodzi kochali się szczerze, ale Chrystian wiedział, że mistrz Marcin uważa go za nieudacznika i nie próbował nawet oddać swoich wypieków do oceny. Młodzi mieli więc troskę, czy ich miłość nie zostanie wystawiona na jakąś próbę i czy los pozwoli im na wspólne życie.
Aż pewnego dnia 1707 r. mistrz Marcin otrzymał specjalne piernikowe zamówienie dla króla Szwecji. Nadszedł czas przygotowania wypieków — i kto wie, jak potoczyłaby się ta historia, gdyby Marcina nie złożyła do łoża wielka choroba, a Zuzanna nie okazała się nie tylko piękną i mądrą, ale i niezwykle zaradną kobietą… Grunt, że jak powiadają ludzie — wszystko dobrze się skończyło.
A co z piernikowym darem dla króla? Sprawdźcie sami!
(gaj)
Jeśli chcielibyście zakosztować tradycyjnych pierników Kotliny Jeleniogórskiej, które do chwili obecnej wypiekają lokalni mistrzowie w Trzcińsku, zajrzyjcie do regionalnej receptury zamieszczonej w publikacji w opracowaniu Piotra Gryszela, Emila Mendyka i Przemysława Wiatera „Kuchnia Ducha Gór, czyli smaki Karkonoszy.
A potem nie było już niczego. M.H. Noack (powieść fantastyczno-realistyczna 15+)
Są książki, które niebezpiecznie jest otwierać. Ana to introwertyczka kochająca książki i unikająca niebezpieczeństw, jej rodzice nie rozumieją jej zachowawczego podejścia, próbując przekonać ją do przyjazdu do nich, do wielkiego miasta. Główna bohaterka woli jednak pracę jako pomoc w bibliotece w miasteczku Attwan. Nie ma pojęcia, że to właśnie w tym spokojnym azylu spotka ją wielka przygoda i to z kategorii tych, których człowiek nie szuka z własnej woli. W jednaj z książek mieszka czarownik Theodore Ashworth i kusi Anę ogromną mocą, którą będzie w stanie ją obdarować, jeśli dziewczyna go uwolni.
Ciekawym zabiegiem jest poprzedzanie niektórych rozdziałów krótkimi cytatami oznaczonymi datą i informacją, jak wiele dni pozostało do skończenia świata. Z treści dowiemy się przykładowo, że żyć w książce jest dość nudno – po prostu trwasz otoczony własnymi myślami albo tego, jak stać się mistrzynią unikania podejmowania decyzji, przy tym w treści znalazło się sporo miejsca na opisy pracy bibliotekarza.
Obok tego jest i historia magii, frakcje czarowników i czarownic, wojny i konflikty, magia zaklęć i uroków przeciwko magii krwi, a później lista nietypowych ingrediencji, które będą niezbędne do rytuału uwolnienia, a potem sporo ucieczek. Nie obędzie się bez intryg i błędów, które przez wiele kolejnych stron trzeba będzie naprawiać.
Projekt ilustracji na okładce jest dziełem Aleksadry Czerw i rzeczywiście przyciąga uwagę. Motyw ognia i płonących kartek, krwistej, wijącej się czerwieni krwi oraz ładnej, szczupłej i młodej dziewczyny (głównej bohaterki Any) wkomponowanych artystycznie w ramkę to bardzo udany projekt. Podobnie szkic płomienia umieszczony na dole każdej ze stron jest wyróżniającym motywem, przy czym buduje też lekkie napięcie w czytelniku, który zastanawia się, kiedy ten ogień w fabule w końcu wybuchnie.
Podsumowując: jeżeli po dokładnym obejrzeniu okładki, przeczytaniu opisu na tyle i początkowego ostrzeżenia wyrobicie sobie pewne wyobrażenie o tym, co powinno znaleźć się na stronach tej powieści, to pewnie w pięćdziesięciu procentach traficie bez błędu. „A potem nie było już niczego” jest po prostu mocno przewidywalną książką... tak do połowy. Pojawienie się nietypowego pomocnika w jednej czwartej treści oraz sposób korzystania z magii przez Anę, palenie książek (?!), nowe światło rzucane na znane postaci oraz magiczne stworzenia nieco dynamizują historię i wprowadzają ciekawsze wątki, dodając nawet motywy postapokaliptyczne. Wtedy już tekst czyta się przyjemniej i akcji również pojawia się więcej. Nie da się jednak ukryć, że piękna graficzna oprawa kryje dość przydługą historię z mnóstwem dialogów.
Książka ta to niezły wybór, jeżeli lubicie fantastykę osadzoną we współczesności, z kobiecą bohaterką w tle i motywem magii oraz mrocznego, opętanego wizją „naprawy” świata antagonisty. Za to kiepski, gdy szukacie tekstów bardziej skręcających w stronę fantasy, wyrazistych, mocno wciągających, przepełnionych przygodami i zwrotami akcji – tych cech jest tu znikoma liczba. Zadecydujcie – może to powieść właśnie dla Was, ale pamiętajcie przestrogę ze skrzydełka: „Niektórych książek nie powinno się otwierać…” ;).
W Bibliotece Dziecięco-Młodzieżowej „A potem nie było już niczego” znajdziecie w dziale fantastyczno-realistycznym.
mkc
Boże Narodzenie z ciotką Józefiną. tekst: Michael Engler; ilustracje: Martina Matos (opowiadanie 4+)
Uboga rodzina Myszowskich, w tym mali Kacper i Filka, dostają list od bogatej i sławnej ciotki z Ameryki, która zamierza przypłynąć do nich z wizytą. Zmartwieni biednym wystrojem i brakiem pieniędzy na jedzenie rodzice starają się znaleźć sposób, by uniknąć niespodziewanych odwiedzin.
Małe myszki postanawiają jednak skorzystać z życzliwości właścicieli sąsiednich sklepów, niespodziewanie imię sławnej ciotki wzbudza |hojność w nieskorych do bezinteresownej pomocy sklepikarzach. Jak potoczy się ta historia?
Książka posiada piękne, szczegółowe ilustracje (niektóre nawiązujące do starej daty sklepów i charakterystycznych towarów na półkach, uwagę zwracają też dawne angielskie stroje, w które ubrane są myszki).
Tekst nie jest długi, jednak czcionka jest dość mała i choć umieszczona na jasnym tle, może być trudniejsza do odczytywania przy przytłumionym świetle w łóżku przed snem.
Warto zauważyć, że tekst pokazuje inny wymiar bożonarodzeniowych świąt, które w ubogich rodzinach, często zamiast cieszyć, powodują liczne problemy ze znalezieniem funduszy na bardziej uroczysty posiłek czy skromne podarki. Autor postarał się o zaskakujące i wartościowe zakończenie z przesłaniem nieco innym niż zwykle. Przy tym przekazuje nam cenne przypomnienie, o tym że w tak szczególnym czasie nie wszyscy mogą sobie pozwolić na taką obfitość, jaką widzimy na naszych stołach i że Boże Narodzenie to ważny czas dzielenia się z innymi.
Polecam jako lekturę przedświąteczną. Książkę znajdziecie na wystawce w BDM, a po okresie świątecznym w dziale dla najmłodszych.
mkc