Osada. Michał Śmielak
„Jan Ryś mocno ich zaskoczył i pojawił się już o ósmej rano. Dwaj policjanci spodziewali się raczej, że już go nie zobaczą w budynku jeleniogórskiej komendy i będzie trzeba spróbować innych środków, aby go doprowadzić, na co jednak szanse były niewielkie. Mogli liczyć tylko na dobrą wolę emerytowanego funkcjonariusza.
- Koledzy nietutejsi, więc pewnie nie jedli pączków z Bristolki - powiedział, stawiając kartonowe pudełko na stoliku.
- Śpimy w hotelu - wyjaśnił komisarz Podyma. - Śniadanie w cenie, zresztą dość przeciętne.
- To zapraszam. - Emeryt otworzył pudełko i ich zmysłami zawładnęły równo ułożone pączki, olbrzymie i pękate, suto okraszone lukrem, idealnie brązowe”.
No i wszystko jasne. Michał Śmielak wrócił w Karkonosze. Ale jak! Z przytupem! Ci dwaj, którzy za chwilę będą objadać się pączkami, to komisarz Krzysztof Podyma i podkomisarz Łukasz Sukiennik z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. Dolnośląskie Archiwum X. Mówiąc krótko: najlepsi z najlepszych. Elita.
Ale Jan Ryś też sroce spod ogona nie wypadł. Choć z różnych powodów w hierarchii nie zaszedł za wysoko, to jednak ma się czym pochwalić: jeden z najlepszych współczynników wykrywalności, wszystkie duże sprawy o morderstwa doprowadzone do końca. No prawie wszystkie. Została ta jedna o kryptonimie „Osada”. I to ona wzbudza niezdrową (oj, mocno niezdrową!) ciekawość policyjnych orłów.
W pokoju gościnnym Komendy Miejskiej Policji w Jeleniej Górze rozgrywa się swoista rozgrywka szachowa.
Bo z jednej strony Jan Ryś, od piętnastu lat na emeryturze, przepytywany o śledztwo sprzed czterdziestu czterech lat, mógłby się zasłonić upływem czasu. Ale nie, on pamięta doskonale. Aż za bardzo? Z drugiej strony koledzy po fachu wygrzebali z archiwum umorzone postępowanie i choć akta sprawy są bardziej niż niepełne, a Jan Ryś jest dla nich jedynym źródłem informacji, to pytania są celne i dziwnie trafiają w punkt. O co chodzi?! Zima 1978 roku, najgorsza zima w życiu Jana Rysia, w kraju kataklizm. Osada odcięta od reszty świata, a Wnyki tuż obok...
Książka dostępna w zbiorach Książnicy Karkonoskiej.
KH
Księga Utraconych Imion. Kristin Harmel
Książka Kristin Harmel jest o czasie i miejscu, gdzie człowieczeństwo dawno odeszło w zapomnienie. Pozostawia po sobie rozedrganie, które dźwięczy w człowieku przez dłuższy czas, albowiem nie sposób przejść obojętnie wobec tragedii jaką zgotowali hitlerowcy innym narodom. „Księga Utraconych Imion” przypomniała mi o tym wszystkim, o czym świat nigdy nie powinien zapomnieć. Styl autorki nie był przesadnie patetyczny, powieść z łatwością wzbudziła we mnie wiele emocji - od strachu, aż po złość. Książka wzrusza i nastraja do refleksji, podkreślając prawdę starą jak świat - że wojna to zło, z którym trzeba walczyć.
O tej walce jest właśnie „Księga Utraconych Imion”. Powieść dzieje się dwutorowo – we współczesnych czasach oraz w wojennej Francji. Główna bohaterka – Eve Traube Abrams wiedzie spokojne życie, pracując jako bibliotekarka na Florydzie. Pewnego dnia w gazecie spostrzega artykuł dotyczący książki, z którą miała do czynienia za młodu. Postanawia wyruszyć do Niemiec, aby ją odzyskać. Podróż ta powoduje lawinę wspomnień – czasy II wojny światowej, represje wobec Żydów oraz walka w podziemiu, do którego należała.
Ale wróciły nie tylko te złe – wyprawa za ocean przypomniała Eve o jej wielkiej, wojennej miłości. Z biegiem stron widzimy przemianę jaka zachodziła w Evie – jak od studentki literatury angielskiej, staje się niezastąpionym narzędziem w walce z najeźdźcą, a dzięki jej talentowi udaje się uratować wiele istnień. Jej wewnętrzna przemiana, odwaga, z jaką żyje oraz historia miłosna w tle nie mogła skończyć się inaczej niż potokiem łez.
Lightfall. Tom 1. Utracone Światło i Lightfall. Tom 2. Cień skrzydeł Ptaka. scenariusz i rysunki: Tim Probert (komiks fantasy 10+, oba po 256 str., 2023)
Świniomag z amnezją, Bea – jego przybrana wnuczka z nieznaną przeszłością i natłokiem pesymistycznych myśli, Cadwallader – ostatni z rasy Galdurianin i legendarny bohater Morza Światła, chora na artretyzm i obdarzona trzecim okiem Grocha, sprytny złodziejaszek z tendencją do chomikowania oraz piętnująca karczemne burdy smoczyca to tylko niektóre z barwnych postaci, jakie można będzie spotkać podczas niezwykle istotnej dla przetrwania Irpy wyprawy. Światło na planecie już raz zostało odebrane i chociaż Niszczyciel Słońca – Kest Ke Belenus, wraz z jego Skrzydlatymi Rycerzami, zostali pokonani, a na Irpie zabłysły sztuczne, utworzone przez Galdurian „słońca”, nie gwarantuje to mieszkańcom bezpieczeństwa, w końcu historia lubi się powtarzać…
Tę fantastyczną przygodę można przeżyć w komiksowym wydaniu. Bardzo ładna kreska i choć postaci są dość bajkowo narysowane, to historia może zainteresować nawet dorosłego. Wyjątkowo podoba mi się szczegółowe przedstawienie krajobrazów i lokacji, do których trafiają bohaterowie. Dodatkowe smaczki, jak np. zmiana stroju przez bohaterkę, przerwy na posiłki, czy dozbrajanie się, również ożywiają całość i nadają fabule rys bliższy rzeczywistości (nawet jeżeli Irpa to zupełnie inna planeta od naszej).
Zabawna, kolorowa, dynamiczna – to główne cechy serii „Lightfall” (i to nie przypadek, światła naprawdę spadają tam z nieba!). Z jednej strony mamy tu wiele cech typowej opowieści fantasy – adoptowany, nieznający swojego pochodzenia bohater, posiadający wielką wiedzę mag, nieustraszony wojownik, tajemne pieczęci, daleka wyprawa, ożywające legendy, potężne Duchy – twórcy Irpy, widmo zagłady świata i oczywiście gwarna karczma (w tej podają akurat wyśmienite omlety). Z drugiej mag nie pamięta większości formuł i swoich zadań, bohaterka zakłada mnóstwo czarnych scenariuszy, wojownik Cadwallader stale wybiera najniebezpieczniejsze drogi i bezwzględnie ufa, że wszystko pójdzie dobrze, Duch wód Lorgon (komiczny ze swoim wytrzeszczem oczu) lubi się targować, a zły charakter ma dużo bardziej złożoną przeszłość i może nawet mieć rację (?). Choć niektóre wątki wydają się sztampowe, to właśnie takie mają być – rozpoznawalne, a przy tym okraszone sporą dawka humoru.
Dla mnie najciekawsze fragmenty z pierwszego tomu komiksu to wydarzenia rozgrywając e się w Przeklętej Świątyni oraz pojawienie się Tikkari – Skrzydlatych Rycerzy (co najmniej tak mrocznych jak Nazgûle). Rozbawił mnie również wątek ze starą Grochą i jej prześmiewczo „wieszczym” sposobem mówienia. W drugim tomie było to przemieszczanie się po dziwnym, oblepionym ciemną mazią świecie (a to, co tam znaleźli przypomina mi motyw z filmu anime „Spirited Away: W Kainie Bogów”).
Polecam, lektura przyniosła mi sporo przyjemności, a miejscami rozbawiła nawiązaniami do znanych z filmów czy książek fantasy scen. Szukajcie tych tomów w BDM, w sekcji „Komiksy” (w zbiorach pojawił się również III tom – „Czas mroku”!).
mkc