Nasza Czytelniczka przyznaje, że nie dopilnowała zwierzaka, który uciekł. Kiedy jej mąż rozwieszał ogłoszenia tyczące zaginionego Tajgera w sklepie, sprzedawczyni rozpoznała psa i powiedziała, że zabrała go straż miejska.
– Byliśmy przekonani, że „automatycznie” taki czworonóg trafia do schroniska dla małych zwierząt, więc nie sprawdzaliśmy tego w SM, tylko od razu udaliśmy się na ulicę Spółdzielczą. Okazało się jednak, że psa tam nie ma i – jak twierdził pracownik – nie było.
Wówczas właściciele czworonoga udali się na komendę straży miejskiej, gdzie potwierdzono, że ten właśnie pies został odwieziony do schroniska, na dowód czego pokazano notatkę służbową. – Dla pewności mąż poczekał na funkcjonariuszy, którzy zabrali psa do schroniska. Od razu go rozpoznali ze zdjęcia powiedzieli, że grzecznie wsiadł do radiowozu i zostawili go w placówce przy ul. Spółdzielczej – informuje nas Czytelniczka.
– Mąż pojechał jeszcze raz do schroniska: wiedział dokładnie, o której i kiedy przyjęto psa. Zapytał więc, dlaczego nie ma go w księdze przyjęć, którą sprawdzał mu pracownik. Okazało się, że wówczas na zmianie był ten sam pan, który przekonywał nas, że psa nie było. Jednak po rozmowie telefonicznej przypomniał sobie, że jednak taki pies został przywieziony przez straż miejską, ale mu uciekł jak wsadzał go do kojca – czytamy w e-mailu od właścicielki Tajgera.
Czytelniczka zastanawia się, dlaczego pracownik zapierał się, że psa nie widział, a nie powiedział od razu, że zwierzę uciekło. Poza tym – teren jest ogrodzony, więc skuteczna ucieczka nie jest zbyt prawdopodobna. Kobieta jest pełna najgorszych obaw co do losu zwierzęcia, trzyletniego mieszańca. Nie traci jednak nadziei, że być może pies się odnajdzie. Prosimy tych, którzy mogą pomóc w tej sprawie, o kontakt z redakcją: redakcja@jelonka.com