Drugiego kwietnia 2000 roku przypadał w sobotę. Luźniejszy dzień w pracy dziennikarza prasowego nie zwiastował odpoczynku. W Teatrze im. Norwida jakieś wybory miss, gdzieś – konkurs. No i wydarzenie smutne: ostatni odjazd pociągu do Karpacza. Na połączenie wydano wyrok: zostanie od 3 kwietnia zawieszone. Do odwołania.
Przed godz. 15 pędzę na dworzec, aby zrobić kilka zdjęć z tego historycznego odjazdu. Rozmawiam z pasażerami, z konduktorem, z maszynistą. Nikt nie kryje emocji. Że piękna trasa, że szkoda, że nie powinno się takich linii likwidować. – Jeździmy tym pociągiem nie po to, aby dostać się szybko do Karpacza, ale aby nacieszyć oko widokami – mówią wprost dwaj studenci, którzy – uzbrojeni w aparaty fotograficzne – wchodzą do jednego z dwóch wagonów. Na ostatnią przejażdżkę wyruszają całe rodziny. Dla maszynistów, choć w sumie teoretycznie to obojętne, którędy jadą, trasa do Karpacza ma znaczenie szczególne. Jest inna. Ma coś w sobie. Co? Trudno im to wyrazić.
Nie sposób wyobrazić sobie, że pociąg już więcej w tym kierunku nie odjedzie. – To tylko zawieszenie, może przywrócą za parę lat? – zastanawiają się pasażerowie. – Wszędzie teraz stawiają na koleje, tylko w Polsce likwidują – oburza się starszy pan. „Bim, bam, bom” z megafonów zwiastuje nieuchronną zapowiedź: „Pociąg osobowy z Jeleniej Góry do Karpacza odjeżdża z toru szóstego przy peronie pierwszym A". Chrapliwy głos spikerki zapomina dodać, że po raz ostatni.