REGION: BYWAJĄC: Trzeci dzień świąt
Aktualizacja: 13:18
Autor: Jacek Jaśko
Byśmy potem mogli przez kilka dni, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, folgować sobie odświętnie. W tym roku, okolicznościom owego folgowania, sprzyjał kalendarz, obdarowując nas, dodatkowym, trzecim dniem świąt. I tego chyba było za wiele.
Kto trzymał się dzielnie jeszcze przy Wigilii? Kto jeszcze mierzył swe siły na zamiary przy barszczu z uszkami, lub zamiennie z fasolą czy zupie grzybowej – jak chce mazowiecka tradycja -, kto czujnie nie zapchał się karpiem i poprawił na koniec kutią? Nie oczekuję tu oczywiście odpowiedzi na powyższe pytania.
Mógłbym tu przytoczyć chlubne i mniej chlubne przykłady, samotnej i grupowej walki ze świątecznymi przysmakami. Ba, sam byłem chlubnym przykładem umiaru i odpowiedniej, jak mi się początkowo zdawało, taktyki pochłaniania całej rzeszy pyszności, które przecież trafiają na nasze stoły, tylko raz w roku.
Tak, byłem i trwałem zapominając niestety o tegorocznym układzie kalendarza. Wodzy samokontroli starczyło tylko na Wigilię i dwa dni Świąt. Niestety, wczorajsza niedziela - trzeci dzień świąt otrzymany w bonusie, w promocji i gratis - zniweczył trud wcześniejszego umiaru i samodyscypliny.
Nie pomogły spacery, ruch na świeżym powietrzu i inne pozory fizycznej aktywności. Wraz z kolejnymi odwiedzinami sąsiadów z bliska i z dalszych okolic, na stół wracały ryby, barszcze, pierogi, ciasta i kolejne półmiski świątecznych pierniczków. Życząc sobie nawzajem zdrowia i sił w nadchodzącym Nowym Roku, sięgaliśmy po „już naprawdę ostatni kawałek”, bo taki pyszny przecież i jakże tu zrobić przykrość gospodarzom, skoro się tak napracowali…
Dziś rano, wciąż ociężały od pochłanianych ostatnimi dniami frykasów, postanowiłem zmienić coś w swoim postępowaniu. Zrobić coś pożytecznego. Dla siebie i domu. Pospolite rąbanie drew odrzuciłem, jako banalny i krótkotrwały incydent. Nie dało się tez spalić nadmiaru kalorii przy odśnieżaniu. Z tej prostej przyczyny, że śnieg tej zimy, jak dotąd jest rarytasem raczej i tylko pługom i piaskarkom, nie głupio jest jeździć z podniesionym lemieszem. Jest w kalendarzu zima, więc kilometry trzeba wyjeździć.
Nie tędy droga, pomyślałem, i jak na zamówienie przypomniał mi się prezent, który przed kilku dniami potraktowałem, jak żart żeby nie użyć zawsze groźnego sformułowania - prowokacja.
Prezentem tym była paczka czasopism i już na okładce pierwszego z nich, dostrzegłem szansę dla siebie. Odrzuciłem ekstremę w stylu „jak bezpiecznie i skutecznie odchudzać się” wybierając raczej „trening, który postawi cię na nogi”. Sprawdziłem jeszcze, czym dokładnie zajmują się specjaliści z podarowanej mi paczki kolorowych czasopism.
Uspokojony nagłówkiem „zdrowie, trening, sprawność, odżywianie”, zagłębiłem się w lekturze. Usiadłem wygodnie, bo przecież to trening miał mnie postawić na nogi i zacząłem od przeglądania tytułów. Czas mijał, a ja wciąż nie mogłem się zdecydować, czy zacząć od zestawu ćwiczeń na mięśnie brzucha, czy od razu zacząć zgłębiać „sekrety niesamowitego rozwoju”. Czy wyciskać leżąc czy trenować samotnie? Czy spalając świąteczne potrawy, pracować przy okazji nad swoim bicepsem, czy raczej zając się swoimi plecami, by „były jak stodoła”.
Czas mijał na lekturze i anim się spostrzegł, gdy dopadł mnie głód. W ostatnim momencie, resztką sił dotarłem do stołu, gdzie na szczęście jeszcze, co nieco zostało po przedłużonych świętach. I pewnie jadłbym gdzieś cichcem z powracającym poczuciem porażki i winy, gdybym nie doczytał w specjalistycznym piśmie, „że wszystko zaczyna się od … solidnego jedzenia”. Jeśli tak, pomyślałem uspokojony to mogę spokojnie powrócić do resztek ze świątecznego stołu. Zwłaszcza, że są one nadal o wiele smaczniejsze niż polecane we wspomnianych pismach, przygotowywanych specjalnie dla mnie odżywkach, pamułach i masach.
I tak uspokojony, – bo próbowałem przecież, ale znów wyszło na moje… - odkładam ładne pisemka z pięknie rzeźbionymi sylwetkami i zabieram się do przyrządzania bigosu. Przecież przed nami gorący czas sylwestrowych szaleństw. A gorący bigos czy barszcz, niejednemu w tę ostatnią noc roku, uratował życie, pozwalając przetrwać do świtu o własnych siłach.
Jacek Jaśko