Chodzi o nieruchomość po bodajże byłej kwiaciarni, która już od dłuższego czasu straszy widokiem spalonych ścian. Zaniepokojony stanem budynku i faktem, że zgliszcza mogą być przez turystów odebrane jako specjalna atrakcja reklamująca agroturystykę w centrum Jeleniej Góry, postanowiłem przyjrzeć się bliżej temu zjawisku. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wszedł by tam do środka co i tak nie jest trudne, ale smakosze spirytualiów mogliby zobaczyć w nim luksusowy pokój hotelowy do odpoczynku, pomiędzy marszrutą punktu wyjściowego, a docelowym punktem czyli domu. A w takich sytuacjach to i biednemu cegłówka może spaść na głowę w drewnianym kościele i kłopot gotowy.
W poniedziałek, znużony brexitami, mając w pamięci nadpalone kikuty ścian tego co dawniej stanowiło nieruchomość postanowiłem podzwonić do jednego urzędu, do drugiego okazało się, że sprawa straszydła jest bardziej skomplikowana niż myślałem. Okazuje się, że właścicielem gruntu na którym stoi nieruchomość jest gmina, natomiast właścicielem obiektu jest osoba prywatna. Umowa na dzierżawę działki pomiędzy stronami wygasła, a dzierżawca nie przedłużył umowy pozostawiając budynek na pastwę domorosłych podpalaczy, dla których nieruchomość stała się stałym punktem sprawdzania swoich umiejętności.
Odpowiedni urząd podejmował bezskuteczne próby skontaktowania się z właścicielem w sprawie „i co robimy dalej z tym bałaganem?” Nie wnikam, co jest tego przyczyną, może zdarzenia losowe to powodują, a może jak wielu naszych rodaków były dzierżawca próbuje szczęścia na emigracji z postanowieniem, że moja noga już tu nie postanie. Jednak powaga urzędu, bo urząd powagę musi mieć i często ma sprawiła że cierpliwość wypaliła się równie jak okiennice owego pogorzeliska i wtedy „smok machnął ogonem”. W efekcie sprawę złożono do sądu, a sąd nakazał rozbiórkę obiektu, z możliwością rozbiórki na koszt byłego użytkownika. Obecnie gmina czeka na klauzulę wykonalności.