Tymczasem stają się przyczyną rodzinnych tragedii, a łatwość dostępu do nich i pełna anonimowość tylko sprzyja hazardowi. – Znam ludzi, którzy w dniu wypłaty, wychodzą z firmy i zanim dotrą do domu, już przepuszczają w nich jedną trzecią wypłaty – mówi menadżer jednego z większych jeleniogórskich zakładów pracy – odchorowują to ciężko, ale następnego dnia idą tam znowu odegrać wczorajszą przegraną. I tak bez końca.
– Z przerażeniem patrzę, jak w lokalach, gdzie do niedawno świadczono usługi, handlowano czy działali rzemieślnicy, w całej Jeleniej Górze stają automaty do gry – mówi wicemarszałek Jerzy Łużniak – do tego nie potrzeba nawet zgody władz miejskich. Codziennie jestem we Wrocławiu i tam takiej ekspansji tych lokali nie widzę. Nie rozumiem, dlaczego nasze miasto jest takie podatne.
Jak zapewnia prezydent Marek Obrębalski, w Jeleniej Górze nie ma ani jednego punktu z automatami do gry, który by należał do jednego z bohaterów „afery hazardowej”, czyli Ryszarda Sobiesiaka. Ale to dotyczy tylko salonów gry, których jest w naszym mieście coraz więcej. Czy do Sobiesiaka należy jeden z niezliczonych automatów w mieście, nie wie również nasz samorząd.
– Trudno mi cokolwiek o tym powiedzieć. Nigdy nawet nie przekroczyłem progu żadnego z tych przybytków – zapewnia prezydent Obrębalski.