Niedawno zakończyła się pięcioletnia kadencja dyrektora Muzeum Miejskiego Dom Gerharda Hauptmanna w Jeleniej Górze – Jagniątkowie Janusza Skowrońskiego. Z tej okazji poprosiliśmy go o podsumowanie tego okresu.
Jakie były pana największe sukcesy w tym okresie, a czego nie udało się zrealizować?
W zasadzie zrealizowałem wszystko, co zaplanowałem, a nawet więcej. Np. w pięć lat miało być 15 wystaw czasowych a było aż 40. Niektóre rodziły się spontanicznie, np. "Kubek - kapłan niepokorny", ale z zaplanowanych prawie wszystko zrealizowałem. Największe sukcesy to negocjacje z rodziną Hauptmanna i odkupienie w 2022 mebli, szkła, porcelany, pamiątek po nobliście, które wyjechały z tego domu w 1946 wraz z trumną z pisarzem. Pokazujemy je na nowej stałe wystawie "Gerhart Hauptmann - życie codzienne" oraz w winiarni i pokoju pracy Hauptmanna. W tym roku pozyskałem nieodpłatnie kolekcję pamiątek po Johannesie Maximilianie Avenariusie - twórcy Hali Rajskiej i jego żonie Annie Marii. To przebogaty zbiór, który obecnie jest opracowywany z zamiarem pokazania u nas w muzeumi w Gryfowie, rodzinnym mieście tego malarza. Covid przeszkodził w pozyskaniu środków z Funduszy Norweskich na inwestycje w obiekcie - np. remont pomieszczenia dawnego basenu, późniejszego archiwum Hauptmanna, elewacji budynku czy aktualizacji dokumentacji w celu rewitalizacji parku. Nieporozumieniem inwestycji realizowanej przez Miasto było zbudowanie przez środek parku tzw. promenady jagniątkowskiej, prowadzącej... do ogrodzenia z siatką. Nikt z nami tego konsultował, ktoś kiepsko wykonał, ogólnie - zmarnowano pieniądze.
Jak przez ten czas zmieniło się to miejsce?
Wprowadziłem do muzeum teatr. No bo skoro G. Hauptmann dramaturgiem był... Ale mając w Jeleniej Górze dwa teatry nie chciałem z nimi konkurować, postawiłem więc na coś, czego w mieście na stałe nie ma - na monodram. Trudne, ale ambitne aktorstwo. Przeglądy monodramów teatralnych monoKARK miały już cztery edycje. Liczę, że będą kontynuowane w przyszłości. Udało mi się pozyskać środki i w ciągu dwóch lat osuszyć całe przyziemie budynku. Miejsce zaczęło żyć i przyciągać, zewsząd zbierałem i nadal zbieram pozytywne opinie. Zaproponowałem bardzo ciekawą ofertę, zwłaszcza wystaw i postrzegano nas już nie jako "obiekt dla Niemców". Przekonałem się o tym zwłaszcza, kiedy wprowadziłem do obiektu "Polskich tłumaczy Hauptmanna" czy cykl wystaw o Konopnickiej, Staffie i Kasprowiczu.
Jakie najważniejsze wystawy, wydarzenia odbyły się w tym okresie?
W pięć lat czterdzieści wystaw czasowych i cztery nowe stałe mówią same za siebie. Każda z nich miała znaczenie i swój klimat. W pomieszczeniu "Obserwatorium" I piętra zbudowałem narrację pokazującą nieznane relacje między Hauptmannem a Polakami, dotarłem do polskich świadków, zebrałem listy, zdjęcia, dokumenty. Jako Polacy nie musimy się wstydzić powojennej pionierskości Jeleniej Góry. To ważne dla historii miasta i regionu. Wymyśliłem nowatorskie zwiedzanie muzeum w formie... spektaklu teatralnego. Monodram "Wyspa czyli Hala Rajska według Avenariusa" graliśmy już 21 razy i obejrzało go prawie 1200 widzów. Genialnie gra to Jacek Paruszyński. W ubiegłym roku Hala Rajska obchodziła 100-lecie wymalowania, po spektaklu pokazujemy w teatralnym postscriptum proces zniszczenia i odnawiania Hali Rajskiej (miało to w latach 1993-1994) oraz pamiątki po Avenariusie. Fundamentalne znaczenie ma stała polsko-niemiecka wystawa "Pociąg specjalny z Gerhartem Hauptmannem". Zrobiliśmy ja w kiedy był Covid i muzeum było zamknięte. Obserwuję teraz zwłaszcza Niemców, kiedy ją oglądają. To szok dla nich, że było inaczej niż sądzili. Ale z faktami się nie dyskutuje, a te fakty zgromadziłem. Prostowanie historii to także funkcja naszego muzeum. Było też wiele wydawnictw książkowych, sam naliczyłem ich aż 12. Ogromnie cieszę się ze światowej premiery dwutomowych "Dzienników" Margarety Hauptmann za lata 1945-1946. Procentował mój roczny pobyt w Berlinie w latach 2009-2012 kiedy trafiłem na te zapiski. Teraz wydałem je po niemiecku i polsku, wspólnie z żoną przetłumaczyłem. To kopalnia wiedzy dla turystów, historyków czy przewodników sudeckich. Nowe fakty, które ujrzały światło dzienne, ucięły szereg spekulacji i półprawd o Hauptmannie. Podobnie było z pierwszą po polsku książką Grundmanna.
Z jakimi uczuciami żegna się pan ze stanowiskiem?
Uczucia mam mieszane, chciałem nadal kontynuować swoją pracę. Niestety, komisja konkursowa uznała inaczej. Dziwna to była komisja, okrojona do pięciu osób (pięć lat temu w komisji było osób 9, w tym przedstawiciele Rady Muzealnej i załogi muzeum). Nie chcę rozwijać tego wątku, ale znajomość merytoryki pracy była wśród członków komisji słaba. Dobrze, że w pracy miałem wsparcie prof. Krzysztofa Kuczyńskiego, najwybitniejszego w Polsce znawcy Hauptmanna. Jako społeczny konsultant naukowy bardzo mi pomagał i wspierał. Z obopólną korzyścią zresztą. Bardzo ładnie pożegnała mnie załoga muzeum. Udało mi się stworzyć zgrany kolektyw. Już słyszę, że niektórzy chcą odejść z pracy po moim odejściu. Szkoda by było... Powiedziałem, że jeśli muzeum będzie chciało skorzystać z mojej wiedzy, jestem do dyspozycji. Może namówię prof. Kuczyńskiego? Źle by się stało, gdyby ten dorobek został zmarnowany.
Jakie są Pana dalsze plany zawodowe?
Wszyscy mnie o to pytają. Póki co, porządkuję swoje domowe archiwum. Wokół Hauptmanna i licznych tajemnic Dolnego Śląska. Wracam do dziennikarstwa historycznego i literatury faktu. Niektóre tematy, odłożone na czas dyrektorowania w muzeum, teraz mają szansę zaistnieć, z czego zapewne najbardziej cieszą się warszawski wydawca moich książek i miesięcznik "Odkrywca". Powróciłem też do zaniedbanego przez lata hobby, czyli filatelistyki. Nie zbieram znaczków "jak leci", mam mocno rozbudowane tematy "szachy" i "św. Maksymilian Kolbe" oraz specjalizowany zbiór znaków polecenia tzw. erek dotyczący św. Jana Pawła II. Może kiedyś będzie okazja je pokazać?
Dziękuję za rozmowę