Jeżdżę rowerem codziennie, niezależnie od pogody – mróz, słońce, śnieg, deszcz, świątek, piątek i niedziela. Trudno mi nazwać nasze miasto przyjaznym dla cyklistów, a o ukutym na potrzeby propagandy i wskutek sukcesów pani Mai Włoszczowskiej haśle związanym z rowerową stołecznością od razu miałem złe zdanie. Niech zilustruje to mapka, jaką rowerowym dziennikarzom przekazano podczas roboczego spotkania w ratuszu.
Trasy rowerowe wokół Jeleniej Góry nie tworzą logicznej całości, są poszarpane, niedokończone, prowadzone chaotycznie. Na mapce – trzy kolory. Niebieski – drogi rowerowe istniejące, czerwony – budowane i różowy – planowane. Najwięcej jest różowego, co wcale nie znaczy, że jest różowo… Wiedzą o tym, na szczęście, samorządowcy, którzy jeszcze przed nadejściem lata chcą zrobić „coś”, by miasto nie musiało wstydzić się swojej rowerowej „stołeczności”.
Jeżdżę rowerem głównie po mieście. Łamię mnóstwo przepisów – przyznaję otwarcie. Sunę chodnikami, przejeżdżam przez pasy, bywa, że nie uznaję drogi jednokierunkowej. Miałem szczęście, bo jeszcze mnie nikt na gorącym uczynku nie przyłapał. Te wszystkie moje drogowe grzechy mogłyby zostać objęte „odpustem zupełnym”, gdyby – zgodnie z możliwościami po nowelizacji prawa o ruchu drogowym – w Jeleniej Górze ułatwiono rowerzystom życie. A jest to możliwe.
Rzecznik urzędu Cezary Wiklik, podobnie jak „zroweryzowani” dziennikarze, czuje problem, bo sam się na dwóch kółkach bardzo często porusza. I podobnie jak my – łamie przepisy. Paradoksalnie często po to, aby przejechać bezpiecznie. Niemożliwe jest bowiem – bez wskoczenia na chodnik – spokojne pokonanie wielu odcinków dróg w naszym mieście – choćby skrzyżowania Jana Pawła II z ulicą Grunwaldzką. No, samemu jeszcze da się przejechać, ale podczas rodzinnej wycieczki? To już niekoniecznie.
Jednym z miejsc specjalnej troski jest przejazd przez ulicę Piłsudskiego u wlotu w Bankową. Oczywiście – po pasach. Często – chcąc jechać w stronę Armii Krajowej – krótki odcinek Piłsudskiego pokonujemy pod prąd. Chodnik wąski, droga też, bo auta ściśle – jedno obok drugiego – parkują po obu stronach traktu.
Jakie rozwiązanie? – Ano takie: przy zebrze wylewamy „przejazd” dla rowerzystów, który jest jednocześnie prożkiem zwalniającym dla zmotoryzowanych. Ulicę pokonujemy bez „kolizji” z wysokimi krawężnikami. Ten sposób może znaleźć zastosowanie na wielu tego typu przejściach, które można uczynić „pieszo-rowerowymi”.
A co z jazdą pod prąd? Można zorganizować „kontrpas”, rozwiązanie często stosowane w miastach rowerzystom przyjaznych. Tyle że wtedy auta po stronie ulicy Piłsudskiego, gdzie znajduje się kuratorium, musiałyby parkować wzdłuż chodnika. Albo – najlepiej – wcale. Takie „kontrpasy” można wprowadzić na wielu jeleniogórskich ulicach jednokierunkowych. Inny problem to progi zwalniające: położone na całej szerokości jezdni zmuszają rowerzystę do podniesienia cielska na siodełku, bo inaczej… no wiadomo, co się dzieje. A wystarczy zostawić metrową przestrzeń dla cyklistów właśnie. A jeszcze gdyby tak udało się przynajmniej na niektórych odpowiednio szerokich chodnikach wydzielić ich część dla jednośladowców… Szczyty marzeń.
To tylko garść przykładów. I otwarcie dyskusji o rowerowych i realizowalnych potrzebach. Czekamy na głosy zainteresowanych. Wszystkie opinie, zarówno Wasze, jak i nasze – rowerowych dziennikarzy – zostaną przeanalizowane. I w miarę możliwości wprowadzone w życie. Nad rowerową polityką miasta ma czuwać „oficer” rowerowy. Ale jak zastrzega urząd, musi być to osoba z wykształceniem inżynierskim i przy okazji znająca od podszewki problemy cyklistów. Oby tym razem się udało, a hasło, że Jelenia Góra jest rowerową stolicą Polski nie wywoływało ironicznego uśmieszku.