Jedynie pozwoliłem sobie napisać dwie myśli, które ciągle chodzą mi po głowie...
1:
Okres ostatnich dni, to okres zadumy, rozmyślań, gorącej modlitwy. My, jeleniogórzanie jednoczymy się z ludźmi z całego świata i składamy ostatni hołd Ojcu Świętemu. On pokazał nam, jak powinniśmy żyć. Mówi, co jest dobre, a co złe. Mimo śmierci wierzymy, że duchem ciągle pozostaje z nami. Jego nauki nabierają jeszcze większej siły. Mamy wrażenie, jakbyśmy wszyscy doświadczyli "dotknięcia kostuchy", która jednak dała nam szansę żyć dalej, dzięki czemu nasze życiowe wartości ulegają diametralnej zmianie. Świat w którym żyjemy jest odwrócony do góry nogami, gdzie pogoń za kasą, sławą i władzą urasta do rangi: celu i sensu życia. Dzięki Lolkowi, chłopakowi z Wadowic, zaczynamy widzieć świat innymi oczami. Zaczynamy coraz mocniej rozumieć jego słowa: "najpierw być, a potem mieć".
2:
Jan Paweł II największy pielgrzym świata umarł, wydawać by się mogło: to już koniec... i tak nieźle, największa pielgrzymka na Filipinach, ok. 4 milionów wiernych... jeśli można mówić o rekordach, ciężko będzie go pobić, ustanowił go nasz rodak!
Lecz... Duch naszego wielkiego rodaka, wielkiego pielgrzyma, chyba jednak doszedł do wniosku, że 4 miliony nie satysfakcjonują go... Postanowił przed pójściem do nieba, wybrać się na ostatnią pielgrzymkę, ale tym razem, na największą, super globalną... Widzę w TV te miliony ludzi, gromadzące się wokół naszego Ojca Świętego, mimo, że w rożnych miejscach na ziemi, mogę spokojnie stwierdzić: super rekord pobity i chyba nigdy, nikt go nie pobije...
Nie wierzę, że wszyscy - ale jeśli jakaś część z tych milionów, zacznie szukać tego, co Jan Paweł II znalazł, to jestem przekonany, że świat będzie dużo, dużo lepszy... dziekuję Ojcze Święty...