Ten kto nie zna twórczości autora ani nie widział afisza z jego nazwiskiem, po obejrzeniu spektaklu jest niemal pewien, że zobaczył rzecz opartą na dziełach fascynującego literata czeskiego Bohumila Hrabala. Ale ten nieżyjący już twórca, czarodziej, który przygnębiającemu światu potrafił nadać niepowtarzalne kolory ludzkiego piękna, jedynie zainspirował Tomasza Mana, reżysera i dramaturga średniego pokolenia, który osobiście do Jeleniej Góry przyjechał i swoje „Dobrze” wyreżyserował.
Man operuje bardzo rozległą skalą środków: od skupienia, wyciszonej ekspresji po gwałtowny dramatyzm; od ironii czy wręcz beztroskiego humoru po stężoną gorycz. Przy tym wykorzystuje zdolność syntetyzowania i sugestywność w komponowaniu. W spektaklu, nasyconym ogromną intensywnością emocjonalną, pokazuje ułomności ludzkiej natury, które sprawiają, że tak łatwo tracimy wrażliwość na potrzeby i pragnienia bliskich. Poprzez namalowanie słowem głębokich portretów psychologicznych każdej z postaci pokazuje też nieubłaganą logikę życia, która nie pozwala naprawić błędów, lub czyni to niezwykle trudnym.
W „pomarańczowym domu” z ogrodem mieszka sobie optymistycznie patrzący w przyszłość samotny emeryt kolejarz, Dziadek (Kazimierz Krzaczkowski). W swym wyimaginowanym świecie stara się odnaleźć tę jedną jedyną. Wdowca odwiedza córka (Magdalena Kępińska), a następnie sąsiad - mechanik samochodowy pan Stanisław (Jarosław Góral) i wreszcie wnuczek Robuś (Igor Kowalik). Każde z nich przychodzi głównie, aby wyżalić się i opowiedzieć o problemach spodziewając się dobrej rady.
Gdy jednak Dziadek stawia wszystko na jedną kartę i chce wyjechać do Ameryki, zarówno rozwiedziona córka, która marzy o dużo młodszym partnerze życiowym, sąsiad „złota rączka od serca” z problemami małżeńskimi i beztroski wnuczek na wyrost rozmyślający o studiach filmowych, zaczynają uważnie go słuchać.
Emeryt, który – aby pojechać w podróż marzeń sprzedaje rodzinną pamiątkę, mercedesa, którym jeździł sam Himmler – twierdzi, że w Ameryce poznał Indiankę o imieniu z kreskówek Pocahontas. Kobieta w jego nieprawdopodobnych opowieściach dziwnie przypominała nieżyjącą małżonkę. Wszyscy biorą Dziadka za niespełna rozumu i nie wierzą w jego relacje.
Wdowiec pragnie, by córka dokonała właściwego wyboru mężczyzny, sąsiadowi pomaga zrozumieć, że żona, choć go ciągle ustawia, to mimo wszystko jest kimś bardzo ważnym i należy ją szanować. Kiedy wnuczek odkrywa tajemnicę śmiertelnej choroby swojego dziadka – o której mężczyzna usiłuje od początku powiedzieć – objawia się przesłanie o prawdzie wziętej z życia, a nie wydumanej opowieści, która mogłaby posłużyć za scenariusz filmowy. Wzruszający koniec nadaje sens śmiechowi, który był odpowiedzią na wiele przekomicznych dialogów z „Dobrze”.
Sztuka pociąga swą krystaliczną budową, rodzajem fascynującej geometrii, jak pewne dzieła malarskie czy muzyczne, w których dominującą wartością jest przejrzystość kompozycji. Naturalnie taka przejrzystość kompozycji, która nie ma nic wspólnego z uproszczeniami w psychologii bohaterów, ani naginaniem prawdopodobieństwa sytuacyjnego po to, by uzyskać tu kąt idealnie prosty, a tam – doskonałą symetrię. Świetna scenografia Anetty Piekarskiej-Man plastycznie ograniczająca w miarę trwania sztuki pole działania bohaterów jest jednocześnie symbolem upływu czasu, niczym klepsydra odmierzająca minuty, które jeszcze przed nimi.
Charakterystyka bohaterów, siła i napięcia ich problemów, ukazanych niemal w ekshibicjonistycznym otwarciu dzięki pięknej kreacji Kazimierza Krzaczkowskiego, uprawdopodobniającej zarówno czułość, ambicje jak i rezygnację, powodują, że sztuka Mana jawi nam się przede wszystkim jako kameralny komediodramat psychologiczny.
Magdalena Kępińska obdarzyła swą postać jakąś wewnętrzną miękkością i emocjonalizmem. Jarosław Góral wzbogaca rolę o elementy lirycznego humoru, a Igor Kowalik odkrywa wreszcie całe bogactwo swego warsztatu i ten dar, którego znakomitego rzemieślnika przemienia w artystę.
„Dobrze” legitymuje się dyscypliną realizacji, klarowną narracją, nie natrętną, lecz przejrzystą tezą, no i świetnie scharakteryzowanymi sylwetkami bohaterów. Jeśli dodamy do tego dialogi brzmiące bardzo potoczyście, a przecież nie rezygnującego ze specyficznych powiedzonek i tzw. złotych myśli, czy może zamyśleń nad życiem; walory realizacji prostej, a przecież pomysłowej, to trzeba stwierdzić, że sztuka Mana zabrzmiała czystym i szlachetnym tonem.
Bo jest to przecież spektakl o człowieku, który w jakimś momencie życia znalazł się na zakręcie i nie może się pozbierać, nie umie sobie poradzić. Może ktoś taki jest wśród nas, może gdzieś blisko, obok, za ścianą…Spójrzmy uważniej!