Policjanci i strażacy ochotnicy przez kilka godzin usiłowali ujarzmić konia, który uciekł właścicielowi w Lubiechowej, bo zebrało go na „amory” do klaczy mieszkającej w sąsiedztwie.
Ogier był na tyle agresywny, że kopał i gryzł, kogo spotkał na drodze. O pomoc zwrócono się nawet do ekip z wrocławskiego ogrodu zoologicznego. Tam jednak uznano, że pracownicy mogą wesprzeć działania mundurowych, gdyby szalejące zwierze było dzikie.
Fachowcy mieli na myśli oczywiście tygrysa lub lwa.
Ostatecznie dzielni policjanci i strażacy sami sobie poradzili. Zwierzę wzięto „na głód”. Skutecznym sposobem okazał się worek z obrokiem, który w pewnym momencie stał się dla konia obiektem bardziej podniecającym od klaczy.
Ale to nie koniec historii związanej z jurnym koniem. Okazuje się, że „ciekawą” osobowość ma jego właściciel, 56-letni mieszkaniec Lubiechowej, doskonale znany policji z częstych pobytów w areszcie i zakładach karnych.
Ostatnio pan zlekceważył sobie wezwanie do stawienia się przed celą. Upił się i postanowił wrócić do domu furmanką, zaprzegniętą w owego konia. Sposób prowadzenia pojazdu i zachowanie woźnicy wzbudziło zainteresowanie patrolu stróżów prawa. Prosto z wozu mężczyzna trafił do aresztu, a koń – do sąsiada.
Właściciel konia okazał się recydywistą, bo dzień wcześniej także po kilku głębszych postanowił wziąć lejce w swoje ręce. To skończyło się zatrzymaniem sprawcy w izbie wytrzeźwień. Ogierem zaopiekował się ten sam sąsiad.
Kilka lat temu 56-latek dał się poznać jako typ wielce „gościnny”. Zaprosił do siebie kolegę na libację. Kiedy panom mocno zaszumiało w głowie, sprawca ogolił swojego gościa do… gołej skóry.
Policjanci nie ustalili, czy sposób zachowania właściciela konia mógł mieć wpływ na postawę jurnego ogiera.